piątek, 28 sierpnia 2015

Epilog

Przyglądałam się wszystkiemu z niejakim zaciekawieniem, ponieważ jeszcze nigdy nie brałam udziału w takim wydarzeniu. Uważnie spoglądałam na roześmiane twarze kibiców, których radość była jednak... niezbyt wylewna. Zdobywanie takich sukcesów jak to przychodziło im nadspodziewanie łatwo, chociaż ostatnie mecze zawalili. Byli już do tego zbyt przyzwyczajeni. Obok mnie stały inne dziewczyny oraz żony piłkarzy Bayernu, nie omieszkując obdarować mojej osoby zdziwionymi spojrzeniami. Tylko Lisa zdołała powiedzieć mi kilka miłych słów. Jako jedyna nie zadawała uciążliwych pytań, jak to się stało, że mój brzuch z dnia na dzień stawał się coraz większy, chociaż nie był on jeszcze taki wyraźny. I tak założyłam dzisiaj koszulkę z nazwiskiem i numerem Mario, chcąc zrobić mu przyjemność. Na razie czekałam, aż skończą nakładać na ich szyi złote krążki, które świadczyły o tym, że zostali mistrzami Bundesligi. Stałam wyraźnie zniecierpliwiona takim obrotem spraw, musząc poczekać jeszcze na wniesienie patery mistrzowskiej. Na razie trzymałyśmy się za linią autu, czekając na to, kiedy do nas podejdą w glorii chwały. Parsknęłam śmiechem. Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczałabym, iż będę mogła się z tego cieszyć. Moje myśli wciąż wędrowały do Dortmundu, gdzie Kuba nie mógł zagrać z powodu kontuzji w ostatnim meczu pod przewodnictwem Jurgena. Na szczęście nie założyłam szpilek, które zagłębiały się w miękką murawę, a wygodne czerwone conversy. Chociaż brunet dostawał teraz szału, kiedy chciałam założyć nawet zwykłe buty na koturnie, bo uparcie twierdził, że to szkodzi dziecku.
Przymknęłam powieki, słysząc tylko przeciągły szum śpiewów na Allianz Arena. Tamtego dnia nie wyobrażałam sobie, aby moje życie zmieniło się na lepsze. Jednakże tak właśnie się stało. Uwierzyłam w niego. On też chyba zrozumiał wiele rzeczy. Musiał dorosnąć, a nie potrafił zrobić tego w ciągu kilku lat. Uśmiechnęłam się delikatnie, odruchowo rysując na powierzchni swojego lekko wypukłego brzucha fantazyjne wzorki. Babcia Fela i Dawid przyjęli ten fakt zadziwiająco spokojnie. Przede wszystkim ucieszyli się z tego powodu. Mieli na tyle taktu, żeby nie zadawać pytań, które zapewne nie byłyby na miejscu z mojej perspektywy. Ale i tak byłam im za to wdzięczna. Obiecałam, że niedługo odwiedzę ich razem z Mario albo oni przylecą do Monachium. Z cichym westchnieniem przypomniałam sobie dzień, w którym oświadczył mi, że ma z nim zamieszkać, chociaż mieszkaliśmy w bloku na tym samym piętrze. W końcu jednak dałam za wygraną i wyraziłam na to zgodę. Oboje nie mieliśmy najmniejszej ochoty na kłótnie, które aż nazbyt swego czasu nas podzieliły. Uwierzyłam w to, że się zmienił, a on w zamian każdego dnia dawał mi to odczuć. Los po raz kolejny spłatał nam wszystkim figla. Uśmiechnęłam się delikatnie, oczyma wyobraźni widząc tą małą istotkę. Po raz kolejny przyjemne ciepło rozlało się po mojej klatce piersiowej, a ja nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, które tym razem zostało rozdane i mi. Zazgrzytałam zębami, odtwarzając sobie sytuację sprzed dwóch miesięcy. Wtedy byłam gotowa usunąć nasze dziecko, zniknąć raz na zawsze z życia mojej rodziny oraz Niemca. Nic więcej nie wchodziło w rachubę. Jeszcze wtedy nie znałam prawdy, która była na wyciągnięcie ręki. Zadrżałam, czując szerokie ramiona obejmujące mnie w talii. Ciepły oddech owionął mój kark, na którym delikatnie włoski stanęły dęba. Zacisnęłam dłoń na ręce piłkarza, czując na plecach chłodny dotyk metalu. Nie mówiliśmy nic, ponieważ słowa stawały się zbędne. Po chwili podszedł do nas Thomas z swoją żoną, która jako pierwsza zdawała się mieć sporo taktu z wszystkich tu obecnych.
- To jak będzie? Wpadacie do nas na kolację do domu, aby jakoś uświęcić nasze zwycięstwo? - zapytał piłkarz, mrugając porozumiewawczo w stronę brunetki, która roześmiała się w odpowiedzi. - Moja ukochana Lizz postara się, abym pomógł jej w dość... nieszkodliwy sposób.
- Czemu nie - odparłam szybko, wzruszając ramionami. - I tak w zasadzie nie mieliśmy konkretnych planów na ten wieczór. Jestem też bardzo ciekawa, co takiego może wyjść spod twoich zdolnych rąk.
- Chyba ty! - odezwał się Mario, rozluźniając odrobinę uścisk swoich ramion. Być może już próbował eksperymentalnej kuchni swojego kolegi. Natomiast ja wciąż miałam ochotę na nowe wyzwania, czego on nie popierał od dłuższego czasu. - Po raz kolejny miałem zamiar wbić jej do głowy, że to będzie chłopak. Od kilku dni, kiedy rozpocząłem bitwę na ten temat, ta kobieta ciągle upiera się przy swoim.
Dodatkowo, dla podkreślenia słów zaczął mnie dźgać delikatnie palcem w bark, na co ja nie mogłam sobie pozwolić, chociaż bardziej jego zachowanie wywoływało ciągły uśmiech niż irytację.
- Wcale nie - oburzyłam się, odskakując od niego. Stanęłam obok Lisy, podpierając ręce na biodrach, jednocześnie łypiąc na chłopaka groźnym wzrokiem - dziewczynka. Mam takie przeczycie i ty nie będziesz w stanie tego zmienić, choćbyś nie wiadomo co chciał zrobić.
- Dobrze, jak chcesz - powiedział, w geście względnej rezygnacji unosząc dłonie do góry. Kilka minut później państwo Muller odeszli od nas, abyśmy mogli przedyskutować w 'spokoju', jeśli można tak nazwać harmider i hałas panujący na całym stadionie. Pocałował mnie prosto w usta, wzbudzając tym samym ogromny olbrzymi aplauz całej drużyny, który zapoczątkował Xabi. Nigdy nie lubiłam robić niczego pod jakąkolwiek publiczkę, ale tym razem... To co innego. Chciałam, aby inni mogli zobaczyć mnie naprawdę radosną i szczęśliwą. Nie znałam ludzi, którzy siedzieli na plastikowych krzesełkach, dopingując swoją drużynę, a nawet musiałam to udowodnić. Jakby nie liczyło się nic oprócz mnie i Niemca. Większość ludzi traktowała mój stan z przymrużeniem oka, woląc swoje zdanie zachować dla siebie i byłam im za to bardzo wdzięczna. Nie miałam ochoty szargać swoich nerwów na jakieś bezpodstawne komentarze, na które z czasem stawałam się coraz bardziej odporna. Wolałam całą swoją uwagę poświęcać Goetze, co z resztą odwzajemniał równie mocno. Chciałam wierzyć, że wszystko złe jest już za nami i te najbardziej uciążliwe problemy nie będą nas dalej męczyć. Przynajmniej mój ośli upór znikał z tygodnia na tydzień, z czego najbardziej zadowolony był mój brat oraz Niemiec. Po raz pierwszy od dawien dawna mogłam powiedzieć, że jestem szczęśliwa, nie prowadząc ciągłej wojny z swoim sumieniem. Kiedy pozostali piłkarze zaczęli schodzić z płyty boiska do tunelu, skąd tradycyjnie wychodzą na każdy mecz, my nadal staliśmy przy białej linii autu, ciesząc się swoją bliskością. Z niemałą przyjemnością wdychałam zapach jego męskich perfum, które były dla mnie oazą spokoju. Jeszcze nieliczni kibice pozostawali na trybunach, a były to przede wszystkim młode dziewczyny, patrzące zazwyczaj na urodę swoich idoli, a nie na ich posiadane umiejętności grania w piłkę.
Nie mogłam stawiać wszystkiego co mam na jedną kartę. Gdybym faktycznie tak zrobiła, dzisiaj nie byłoby mnie na tym miejscu. Prawdopodobnie siedziałabym sama w moim pokoju z widokiem na Central Park, snując domysły na temat, co w stolicy Bawarii robi właśnie brunet. Ale dzięki jemu nie musiałam zamartwiać się takimi rzeczami. Oddychałam głęboko, a mój uśmiech z każdą chwilą stawał się coraz większy.
- Jak dobrze, że Cię mam - mruknęłam, czując na plecach ostatnie promienie słońca. Stadion... opustoszał, jakby wszyscy ludzie nieświadomie chcieli dać nam chwilę w samotności. Mario okręcił mnie wokół siebie, aż po raz kolejny patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
- Zobacz. W końcu ułożyło się tak, jak naprawdę chciałaś - powiedział szeptem, opuszkami palców gładząc mój policzek, który zadrżał pod wpływem jego dotyku. Całe moje ciało pokryła gęsia skórka, ponieważ w dość dziwnym momencie przypomniałam sobie o nietypowym śnie. Wzdrygnęłam się, przypominając sobie całe szczegóły, które do tej pory pozostawały bez ruchu. Poczułam, jak mięśnie Mario momentalnie się spinają, ponieważ zauważył mój przestraszony wyraz twarzy. Zapytał, o co chodzi, a ja przez kilka pierwszych minut nie potrafiłam z siebie wydusić ani słowa. Zamknęłam oczy, dobrze wiedząc, co mam takiego teraz powiedzieć. Czekałam na to od tak dawna.
- Zawsze się bałam, że nie zdążę.
- Ale... - zaczął, aczkolwiek nie dałam mu dokończyć. Nic nie mogło zepsuć tej chwili.
- Kocham Cię.
-------------------------------------------------------------------------------------
A więc... to już koniec. Zakończeń tego bloga było naprawdę wiele, a niektóre były naprawdę przerażające czy też smutne. W końcu jednak wybrałam właśnie to, ponieważ chciałam wam przede wszystkim wynagrodzić moją blogową 'wredotę', którą raczyłam was przy kilku ostatnich rozdziałach. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek zżyję się tak z moim opowiadaniem, a jednak to możliwe. Jak zawsze wyrażam szczerą nadzieję, że nigdy was nie zawiodłam, chociaż często miałam takie wrażenie. Szczerze przyznam, iż czasami podczas pisania epilogu musiałam sobie robić dłuższe przerwy, aby przerwać łzy. 
Trudno mi dziękować każdej osobie oddzielnie, ponieważ czułabym się niesprawiedliwe wobec tych, którzy czytali, a niestety być może nie komentowali moich wypocin. Nie potrafię wyszczególnić tych, którzy zostawiali po sobie ślad pod każdym rozdziałem... bo wszyscy zasługujecie na ogromne brawa! Także przejdźmy teraz do podziękowań. Gdyby nie wy, dzisiaj ten blog prawdopodobnie nigdy nie przetrwałby dłużej. Wasze komentarze mocno popychały mnie do przodu, dzięki czemu w tydzień byłam w stanie napisać coś zdatnego do przeczytania. Każdy z was jest na swój sposób wyjątkowy. Zdarzało się, że grożono mi uduszeniem (jeśli to czytają, niech wiedzą, że właśnie o nich mowa) albo też nagłą śmiercią (XD) i prośbą o przyjechaniem na pogrzeb z powodów bardziej niewyjaśnionych końcówek rozdziałów, po których zostawiałam was w nerwowej niepewności. Jestem gotowa was wszystkich uściskać i jeszcze raz podziękować za tyle ciepłych słów!
Jest jeszcze jedna bardzo ważna wiadomość, która ucieszy moich czytelników. Otóż... powstanie część druga, a linka do niego macie tutaj. Jest to na razie tylko surowy wygląd - jeśli dobrze pójdzie, to pod koniec września zacznę publikować rozdziały. :)
Jeszcze raz ogromne DZIĘKUJĘ!!! 





piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 24. Pojechałabyś tam?

Bicie mojego serca gwałtownie zwolniło. Niemal zachłysnęłam się wdychanym powietrzem, słysząc aż za dobrze znajomy tembr jego głosu, od którego miękły mi kolana. Trzymał mnie w swoim żelaznym uścisku, nie pozwalając na żaden, nawet najmniejszy ruch. Ucałował delikatnie moją szyję, a ja nie spróbowałam mu uciec. Bo w głębi duszy tego nigdy nie chciałam. Przyjemnie ciepło mimowolnie rozlewało się powoli po całym moim ciele, dając na chwilę upust marzeniom, które nie mały już prawa się spełnić. Szara rzeczywistość brutalnie przerwała moje rozmyślania, dając mi siarczyste uderzenie w policzek. Jęknęłam cicho, nie mając zielonego pojęcia, jak wyrwać się z tej sytuacji. Powoli zaczął mnie zręcznie obracać, pilnując przy tym, żebym przypadkiem nie wyślizgnęła się z jego ramion. Do moich nozdrzy dobiegł zapach perfum bruneta, które niepotrzebnie zamgliły mi prawdziwy obraz widzenia tego zdarzenia. Cały mój plan legł w gruzach. Było jasne, że będę potrzebowała prawdziwego cudu, aby dotrzeć na miejsce, w którym miałam przypieczętować swój los. Mario rozpuścił moje włosy, delikatnie je poprawiając. Cicho przełknęłam ślinę, przypominając sobie, jak lubił się nimi bawić. Przyjechał. Nigdy bym na to nie liczyła. Nie po tym, co zaszło wtedy między nami. Teraz nawet nie byłam na niego wściekła. Złość wyparowała, pozostawiając po sobie tylko uczucie natrętnej pustki, która przypominała o sobie zawsze, kiedy tylko zamykałam oczy.
- Idziemy - warknął, dość brutalnie popychając mnie do przodu. Zamknął za sobą furtkę, po raz kolejny nie dając mi dojść do słowa. Zamykałam i otwierałam usta niczym ryba wyjęta z wody, ale nie wydobył się z nich żaden głos sprzeciwu. Wiatr smagał mnie po twarzy niczym bicz, a ja z trudem łapałam powietrze potrzebne mi do oddychania. Weszliśmy do domu po cichu, aczkolwiek obawiałam się, że nie potrwa ona zbyt długo. Wymknęłam się przed nim do salonu, zajmując miejsce w rogu aksamitnej kanapy. Podciągnęłam kolana pod samą brodę, nie potrafiąc spojrzeć mu prosto w oczy. Czas uciekał, a ja miałam go coraz mniej. Kątem oka niespokojnie zerknęłam na zegarek. Spotkanie miałam umówiona za godzinę. Zabieg miał się odbyć zaraz po tym, aby nie przysporzyć mi niepotrzebnego stresu, jak wyjaśnił w rozmowie ze mną lekarz tamtejszej kliniki, która oficjalnie nigdy nie istniała. Coś szarpnęło mnie w trzewiach, kiedy przypomniał sobie jego beznamiętny ton. Jakby to, co miał zrobić, nie znaczyło kompletnie nic. Ukryłam twarz w dłoniach, oddychając głęboko.
- Jak ty w ogóle mogłaś pomyśleć o tym, żeby je usunąć?
Milczałam. Mogłam się domyślić, że o tym wie. Inaczej pewnie by go tutaj nie było. Chociaż, gdybym faktycznie nie dała żyć naszemu dziecku, miałby problem z głowy. O ile dobrze się orientuję, raczej mu na mnie nie zależy. Znalazł pocieszenie w ramionach 'swojej' Ann. Uniosłam kąciki ust delikatnie ku górze, delektując się tym sarkastycznym określeniem dziewczyny, która nie była niczym więcej niż tylko śmieciem z mojej perspektywy. Co ja w nim widziałam? Miałam ochotę wykrzyczeć brunetowi wszystko prosto w twarz, ale wolałam zachować zupełną ciszę, żeby tym razem to on czuł się gorzej. Nie on będzie miał na sumieniu ludzkie życie, które nie jest winne temu, że jego ojciec przez cały czas wolał kogoś innego. Mocno zacisnęłam zęby, czując twardą gulę narastającą w gardle. Nawet podczas rozmowy z Kubą nie czułam się tak bezsilna jak teraz.
- To jest też moje dziecko! - mruknął podniesionym głosem, nawet nie próbując się opanować. Widziałam, w jak szybkim tempie unosi się jego klatka piersiowa. - Nie miałaś prawa o tym tak decydować... Wiesz, że na początku byłem dość zdumiony, ale się ucieszyłem? Tego też nie zauważysz? Nadal będziesz milczała?
Spojrzałam na niego spod na wpół przymkniętych powiek. Moje serce uderzało w klatce piersiowej niczym gołąb trzymany w złotej klatce, który nawet teraz był gotów poszybować na ramiona klubowej dziewiętnastki. Nigdy bym go o coś takiego nie podejrzewała. Był ostatnią osobą, po której spodziewałabym się radości z tej ciąży. Jednak w dalszym ciągu nie wyjaśnił mi, dlaczego zataił fakt o swojej znajomości ze swoją byłą. Co by było, gdybym się o tym nie dowiedziała? Żyłabym jeszcze dłuższy czas w błogiej nieświadomości, aż odkryłabym wszystko przez przypadek? Nie wiem, kiedy czułabym się gorzej. Spoglądałam na niego zamglonym wzrokiem bez wypowiedzenia choćby jednego, cichego słowa, które przerwałoby zmowę milczenia. Nerwowo zaczęłam miętosić między palcami kraniec koszulki. Ukradkiem obserwowałam spiętą postawę chłopaka, który w geście rezygnacji zwiesił ramiona i pochylił głowę, jakby godził się na wszystko, co ma mu przynieść życie. Siedział naprzeciwko mnie, dzięki czemu mogłam dostrzec drobne zmarszczki na jego czole. Pojawiały się one w momencie głębokiego zamyślenia. Nie zdarzało mu się to często.
- Byłem ostatnim dupkiem, nie mówiąc Ci o tym, kiedy po prostu spotykałem się często z bratem Ann - szerzej otworzyłam oczy, słysząc to określenie. Wiele razy miałam ochotę mu to powiedzieć, ale nigdy nie wiedziałam, że padnie ono pierwsze z ust bruneta. - Byliśmy przyjaciółmi. Pamiętasz, jak rozmawiałem z nim, kiedy byliśmy nad jeziorem? Powiedział, że muszę przyjechać, bo moja była chciała się, delikatnie mówiąc... pociąć. A ja nie chciałem mieć kogoś na sumieniu. Już na pewno nie nią. Potem cała ta sytuacja okazała się kłamstwem. Mogłem się domyślić, ale zawsze dawałem się zwieść. Przez to straciłem Ciebie i...
Czułam, jak skronie pulsują mi od łomoczącego bólu, który przypominał uderzenia młota w powierzchnię mojej czaszki. Rozbiegane kłębiły się bez ustanku, nie pozwalając sklecić jednego składnego zdania. Wszystko to było tak pogmatwane. Kiedy patrzyłam prosto w jego oczy, miałam ochotę mu wybaczyć. Zapomnieć, żebyśmy tylko mogli jakoś to naprawić. Ale ja już podjęłam decyzję i nic nie powinno tego zmienić. Nie chciałam dokładać Niemcowi dodatkowego bagażu, chociaż wina nie znajdowała się zupełnie po mojej stronie. Spięłam wszystkie swoje mięśnie, będąc ostatecznie gotowa powiedzieć mu, że posiadam pełną świadomość swoje czynu. Nie mógł zostać ojcem. Przecież był nieodpowiedzialny jak diabli! Chociaż mogło tak być, że po raz kolejny chcę na siłę sobie coś wmówić. Ale on znów zaczął mówić swoim aksamitnym głosem, aż moje stwardniałe i zlodowaciałe serce zaczęło topnieć, jakby zostało wystawione na prażące słońce.
- Cieszyłem się jak debil. Nawet nie wiesz jak bardzo - powiedział zduszonym głosem, przeczesując ręką swoje zmierzwione włosy. - Gdyby Kuba do mnie rano nie zadzwonił, a ja stałem w tym cholernym korku przed samym Dortmundem... Co by się stało, jak bym nie zdążył? Pojechałabyś tam?
Wbił we mnie swoje natarczywe spojrzenie. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć tym samym. Nagle cała moja śmiałość uciekła, pozostawiając tylko uczucie cichego upokorzenia. W końcu zaczął błagać, żebym powiedziała nawet cokolwiek, bo on tego dłużej nie wytrzyma. Cisza była dla niego gorsza niż moje najgłośniejsze krzyki. Czułam, że dłużej tego nie pociągnę. Z trudem zdusiłam w sobie chęć wyciągnięcia do niego swoich ramion. Pocałowania spierzchniętych ust bruneta. Zapachu jego perfum. Poczucia ciepła, które płynęło za każdym razem, kiedy mnie obejmował. Tęsknota do niego przybrała formę fizycznego bólu, który krępował ze sobą całe moje ciało. Ale nie mogłam. Podjęłam już decyzję co do naszej... mojej przyszłości.
- Mario - zaczęłam zachrypniętym głosem, sama będąc zdziwiona, jak dziwnie on brzmi - to by nie wyszło. Nie ma już żadnego 'my'. Zbyt dużo wycierpiałam przez ostatnie dni. Nie ma innego wyjścia, rozumiesz? Nie chcę, żeby nasze dziecko czuło przez całe życie to, co ja teraz.
- Nie, nie potrafię tego zrozumieć! - podniósł się, spoglądając na mnie z iskierkami w oczach, przez co skuliłam się jeszcze bardziej. - Ja chcę je z tobą wychować! Nie rozmawiałbym z tobą, gdybym miał wszystko gdzieś. Nigdy nie czułem czegoś takiego jak do Ciebie! Popełniałem błędy, ale kto ich nie robi? Każdy z nas jest tylko człowiekiem i nic tego nie zmieni.
Padł przed mną na kolana, próbując dosięgnąć moich rąk. Chociaż wzbraniałam się przed tym jak mogłam, po chwili zamknął je w swoich ciepłych dłoniach. Poczułam, jakby moja skóra pod jego dotykiem zaczęła się elektryzować. Mrowienie przybrało na sile, a szum krwi słyszałam równie wyraźnie jak bicie serca, którego domagało się tego od dłuższego czasu. Nabrałam raptownie powietrza do płuc, uświadamiając sobie, że miałam zamknięte usta od momentu, kiedy ostatni raz coś powiedziałam.
- Nie utrudniaj mi tego, proszę - wyszlochałam, spoglądając na niego zamglonym wzrokiem. Podniósł się na wysokość mojej twarzy i zaczął scałowywać z niej łzy, które toczyły się szerokimi wstęgami po policzkach. Zawsze potrafił wykorzystać chwile mojej nagłej słabości.  Z wahaniem musnął nimi moje wargi, spijając z nich całą słodycz. Wplotłam dłoń w jego jedwabiste włosy, przyciągając go jeszcze bardziej do siebie. Poczułam, jak pocałunek z każdą chwilą staje się coraz bardziej natarczywy i gwałtowny, pobudzając wszystkie moje zmysły. Obmywał mnie ze wszystkich trosk ostatnich dni. Słońce dopiero co pokazywało się nad horyzontem, oblewając nas oboje pieszczotliwymi promieniami. W salonie równie dobrze mogło być ciemno, ponieważ nie widziałam niczego poza nim. Czułam, jak przelewam w to cały mój smutek, przez co zrobiło mi się trochę lżej. Od dawien dawna nie czułam się tak dobrze. Cały ból spowodowany tęsknotą za jego dotykiem zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Uśmiechnęłam się delikatnie, uświadamiając sobie, że równie dobrze ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Jeszcze nie wiedziałam, co czeka na mnie w przyszłości. Ale jednego mogłam być pewna.
- Dobrze wiesz, że nigdy nie odpuszczam. Nie ciebie. Jesteś dla mnie zbyt ważna.
-------------------------------------------------------------
Nawet nie przypuszczałam, że pisanie ostatniego rozdziału będzie kosztowało tyle czasu. W pewnym momencie miałam wątpliwości, czy wyrobię się z napisaniem go na czas, ale jakoś dałam radę. Nawet trudno mi teraz pisać tą notkę, bo nie wiem, co mam w niej dokładnie zamieścić.... A więc oczekujcie na epilog. :) 



piątek, 14 sierpnia 2015

Rozdział 23. A gdzie to się wybierasz?

Z coraz mniejszą ochotą uderzałam zwiniętymi pięściami w zamknięte drzwi, czując w kostkach dotkliwy ból. Zamykanie ich na klucz było ciosem poniżej pasa, chociaż mogłam się tego spodziewać po tym, jak opowiedziałam o wszystkim Kubie. Przestałam krzyczeć jakieś pół godziny temu, kiedy to odkryłam, że podczas mojej chwilowej nieobecności wśród żywych przewiózł mnie do swojego domu. Perfidnie wykorzystał fakt mojego omdlenia. Obudziłam się na łóżku w pokoju gościnnym, który zazwyczaj zajmowałam podczas niezbyt częstych wizyt. Sama się zdziwiłam, kiedy odkryłam na dnie szafy swojego starego laptopa, który na szczęście był jeszcze dość sprawny. Z zimną krwią zaczęłam kluczyć w internecie w poszukiwaniu klinik, które na ukrytych podstronach miałyby ukryty preferowany przez mnie zabieg. Czułam się jak morderca, rozmawiając drżącym głosem przez telefon z lekarzem. Zaszlochałam, przypominając sobie całą rozmowę. Mimo wszystko żałowałam, że nie potrafię dokładnie wytłumaczyć bratu, czemu chcę to zrobić. Ktoś taki jak on nigdy by tego nie zrozumiał. Bardzo go kochałam, ale w głębi serca zawsze zazdrościłam mu takiej rodziny, jaką potrafił stworzyć. A ja tkwiłam ciągle sama, obijając się o facetów bez uczuć, dla których ważny był tylko sukces, władza i pieniądze. Jako jedna z lepszych prawniczek w całym Nowym Yorku byłam określana jako 'rozchwytywana' partia, godna tylko zadufanych w sobie samolubów, chociaż nie był w tym nawet krzty prawdy. Do końca życie będę sobie wypominać błąd, przez który dzisiaj tkwię w nieciekawej sytuacji. Ospałym krokiem podeszłam do łóżka, kładąc się po chwili na miękkim materacu, na kilka sekund zapominając o całym gronie nieszczęść czekającym na mnie za ścianą.
Niestety błogostan ulotnił się równie szybko, jak i się pojawił. Nie było Mario. Nie widziałam dla siebie ani dla dziecka żadnych perspektyw. Więc dlaczego musiałoby się męczyć? Chciałam przedwcześnie uśmierzyć jego... bądź jej ból, żeby nie musiało przeżywać czegoś podobnego jak ja. Nie byłabym w stanie zapewnić mu normalnego życia. Większość kobiet uznałaby moje myśli za głupie i chaotyczne, ponieważ są szczęśliwe i mają swoich ukochanych. A mój siedzi w Monachium i nic nie robi, chociaż to ja od niego uciekłam. Momentalnie zbladłam, kiedy odkryłam, że cały czas opuszkami palców rysuję jakieś zwariowane wzorki na dolnej powierzchni brzucha. Przestraszona swoim odkryciem pociągnęłam gwałtownie bluzkę w dół, oddychając płytko. Ile to trwało? Nie mogłam się oswoić z tą myślą. Czemu nie potrafię być tak nieludzko zimna w stosunku do innych ludzi, jak jeszcze kilka lat temu? Wszystko byłoby o wiele prostsze. O wiele mniej znaczyłaby dla mnie ta istotka, która nigdy nie ujrzy światła dziennego. Wierzchem dłoni starłam kropelki potu z czoła, odrobinę rozluźniając spięte mięśnie.
- Marcela?
Tylko nie ona. Koniec z kazaniami, które mają na celu poprawić moje życie w bajkę. Nigdy nie byłoby ono prawdziwe, abym mogła być szczęśliwa z kimś innym. Sama wiedziałam, co jest dla mnie najlepsze. Pod żadnym prawem nikt nie miał prawa odmienić mojej decyzji. Jeśli będzie trzeba, poniosę konsekwencje swojego czynu.
- Po co tutaj przyszłaś? - zapytałam zachrypniętym głosem, wbijając wzrok w okno. Nie zdziwiłam się na widok podkrążonych oczu ani niezdrowo bladej skóry, która ostro kontrastowała z mysimi włosami. Tęczówki straciły swój dawny blask, a radosna iskierka tańcząca w obrączce lazurowego koloru zniknęła bezpowrotnie. Przez dwa dni przestałam być sobą. I to przez kogo? Chłopaka, który udawał, że jestem dla niego najważniejsza. Cała gorycz osiadła na moim sercu, spowalniając jego gwałtowne uderzenia.
- Nie możesz tego zrobić - zaczęła buntowniczo, aczkolwiek kiedy spojrzała na moją zrezygnowaną minę, kąciki jej ust nieznacznie opadły. - Nie pozwolę Ci na to. Nie po tym, co razem przeszłyśmy. Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie polegać, więc dlaczego teraz myślisz inaczej?
- Bo to inna sprawa, Jess - wymamrotałam, dopiero po dłuższej chwili dostrzegając zaczerwienione białka oczu brunetki. Przygryzłam nerwowo wargę, sama próbując nie zacząć płakać. Widząc to, jeszcze bardziej znienawidziłam samą siebie. Z mojego gardła wyrwał się zdławiony śmiech, będąc jego nienaturalną karykaturą.
- Nie odwracaj kota ogonem! - wrzasnęła piskliwe, aż podskoczyłam w miejscu. Widocznie osiągnęła swój cel, ponieważ przyglądałam się jej zaskoczona. - Czemu ty uparcie nie potrafisz tego zrozumieć? Ile razy wszyscy mają Ci to tłumaczyć? Nawet Mario...
- Jego nic to nie obchodzi! - warknęłam na nią głośniej niż zamierzałam. - Co z tego, że Agata do niego zadzwoniła! Nawet, gdyby powiedziała mu większą prawdę, on i tak by tu nie przyjechał. Przez ten cały czas widywał się z Ann i jakimś cudem zapomniał mi o tym powiedzieć, wiesz?!
Zacisnęła pięści, najwyraźniej nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Powoli usiadła obok mnie na łóżku, wbijając wzrok w podłogę. Między palcami ciągle miętosiła brzeg bluzki, jakby nie miała odwagi na powiedzenie czegoś więcej. Położyłam głowę na jej barku, przymykając powieki. Czułam, jak całe napięcie, które gromadziło się we mnie od dwóch dni, odpływa bezpowrotnie. Zwiesiłam ramiona wzdłuż ciała, z namaszczeniem wdychając zapach różanych perfum Jessiki. Tak bardzo chciałabym cofnąć czas. Żeby żadna z osób, którą kochałam, nigdy przez mnie nie cierpiała.

[Mario]

Warknąłem po cichu kilka przekleństw, w ślimaczym tempie posuwając się do przodu. Jakby na złość, korek na autostradzie wiodącej do Dortmundu coraz bardziej działał mi na nerwy. Byłem zły, roztrzęsiony, niewyspany. Jak na podróż samochodem przez połowę Niemiec nie była to dobra mieszanka, ale nie miałem innego wyjścia. Nie potrafiłem zabukować biletu na samolot, ponieważ nie było żadnego wolnego miejsca. Dodatkowo spóźniłem się na pociąg, a nie miałem ochoty czekać na następny ponad cztery godziny, nie wliczając to żadnych opóźnień. Pewnie byłbym nim tam o wiele szybciej, ale nie chciałem ciągle stać w miejscu, więc bez większych ceregieli wsiadłem do auta i ruszyłem przed siebie. Problemy zaczęły się dopiero tutaj, nie tylko ze względu na panującą porę dnia ani olbrzymi korek. Kilkanaście razy przez otwarte okno usłyszałem przeciągłe gwizdy i niezbyt kulturalne odzywki od kibiców Borussii, którzy nadal nie mogli pogodzić się z tym, co zrobiłem. Zacisnęłam mocniej niż zazwyczaj palce na skórzanej kierownicy, wykorzystując chwilę postoju do zebrania rozbieganych myśli. Chciałem się rozwijać, iść dalej. Przeszedłem do Bayernu... i co z tego? Były chwile, kiedy to naprawdę chciałem tutaj wrócić. Być częścią drużyny, która nadal dużo dla mnie znaczyła. Ale znikały naprawdę szybko, zastąpione radością z powodu wygrania kolejnego meczu. Nie dziwiłem się kibicem, że wciąż jestem 'Judaszem' w ich oczach.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy samochody stojące przed moim zaczęły w końcu poruszać się przed siebie. Uśmiechnąłem się delikatnie, kiedy przypomniałem sobie w moment, w którym ostrożnie nałożyłem pierścionek na jej palec. Co dziwne, nawet go nie zauważyła. Wierzchem dłoni otarłem krople potu spływające mi po karku, tracąc coraz większą cierpliwość do Jess czy też Agaty, które pewnie wiedziały najwięcej o stanie zdrowia Marceli, nie pomijając Kuby. Żadne z nich nie zadzwoniło do mnie po tym, jak żona Błaszczykowskiego raczyła powiedzieć mi krótko o tym, jak czuje się moja Księżniczka. Prychnąłem lekceważąco, marszcząc czoło. Czy jeszcze miałem prawo ją tak nazywać? Po tym, jaki numer jej wykręciłem, szczerze zaczynałem w to wątpić. Ale musiałem to naprawić, dlatego teraz siedzę w aucie, a nie w mieszkaniu, popijając swoją whisky. Sam w pewien sposób rozumiałem dziewczynę. Też dostałbym szału, gdybym dowiedział się, że utrzymuje jeszcze stosunki z swoim byłym. Chociaż to nie było dokładnie tak, jak ona to widziała. To z bratem Ann, pomimo naszego zerwania, utrzymywałem przyjacielskie stosunki, aż do niedawna. Sam nie wiem, czemu wtedy dałem się nakłonić, żeby uwierzyć w to, co wygadywał. Moja siostra powiedziała, że podetnie sobie żyły na nadgarstkach, jeśli nie przyjedziesz! Proszę! Ja chcę, żeby ona żyła! Nie mogłem uwierzyć, iż dałem się nabrać na zagranie, które było całkiem w jej stylu. Podczas ostatnich miesięcy naszego 'związku' - jeśli można go tak w ogóle nazwać - zachowywała się dość dziwnie. Mogłem przewidzieć, że wkrótce i ona przekabaci swojego brata. A ja przez to straciłem zaufanie do mojej Marci, które runęło niczym chybotliwy domek z kart. W końcu nie wytrzymałem i wyjąłem telefon z kieszeni, ustawiając go w statywie, dzięki któremu mogłem porozmawiać w czasie podróży. Zacząłem się zastanawiać, do kogo mam zadzwonić. Po dłuższej chwili zdecydowałem się na Kubę, który powinien wiedzieć najwięcej. Siedziałem jak na szpilkach, czekać cierpliwie, aż postanowi odebrać. Niemalże podskoczyłem w miejscu, słysząc jego głos.
- Dobrze, że zadzwoniłeś - mruknął zaspanym głosem, nie będąc jeszcze najwyraźniej jeszcze zbyt rozbudzony. Nie dziwiłem się. W końcu trzecia nad ranem nie była normalną porą na odbywanie jakichkolwiek rozmów.
- Czy ktoś łaskawie mógłby mi w końcu powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? - zaczął sfrustrowany, chcąc tym też przy okazji otrzeźwić Błaszczykowskiego. - Żadne z was raczyło mi łaskawie wyjaśnić, co tak naprawdę dzieje się z Marcelą.
Po drugiej słuchawki zapadła cisza. Dobrze wiedziałem, że nie odrzucił połączenie, ponieważ nadal na ekranie wyświetlał się zielony znaczek.
- Ona... Jest w ciąży. Z tobą.
- Cholera jasna! - krzyknąłem, z trudem wyhamowując przed autem, które nagle zwolniło swoje tempo. Przecież nie chciałem się zabić. Nie teraz.

[Marcela]

Zdecydowanym ruchem związałam sobie włosy w ciasny kok, pilnując przy tym, żeby każdy kosmyk był na swoim miejscu. Wyciągnęłam z szafy czarną bluzę z jakimś żółtym nadrukiem. Bez większego wahania nałożyłam ją na ramiona, które niemal natychmiast pokryła gęsia skórka. Jeszcze raz sprawdziłam drzwi. Nadal były zamknięte. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, zastanawiając się, jak wyjdę z domu. Żaden pomysł nie przychodził mi do głowy. Usiadłam zrezygnowana na brzegu posłanego łóżka, chowając twarz w dłoniach. Jeśli nie chciałam się spóźnić... musiałam się spieszyć. Chciałam ich jakoś pożegnać, bo po tym, co zrobię, nie miałam ochoty tutaj już wracać. Moje serce zadudniło boleśnie na myśl o tym, że pozostawiam mojego brata bez żadnej wiadomości. Ale musiałam. Inaczej nie potrafię. Wzięłam dostatecznie dużo moich oszczędności, aby po tym jeszcze starczyło mi na bilet do Nowego Yorku w jedną stronę. Znienawidzą mnie. Chociaż przez to będą mniej tęsknić. Jedyny plus, którego ja nie będę potrafiła dopisać do swojej listy. Nagle przypomniałam sobie z bólem, jak któregoś razu Mario trafił do mojego pokoju. Czemu ja nie mogłabym powtórzyć tego wyczynu? Przecież byłam równie wyrachowana, jeśli jestem w stanie myśleć o tym, co zamierzam zrobić. Z impetem otworzyłam szklane drzwi prowadzące na taras, jednocześnie walcząc z łzami, które najwyraźniej za żadną cenę nie chciały odpuścić.
Wątpiąc, spojrzałam w dół. Nie było wysoko, a więc powinnam mieć ułatwione zadanie. Powinnam tylko uważać na róże, które wiły się na drewnianej pergoli. Bez większego wysiłku przełożyłam jedną nogę przez metalową barierkę. Po chwili w ślad za nią poszła druga. Westchnęłam głęboko, czując przytłumioną euforię z powodu chwilowego pocieszenia. Rozejrzałam się wokół, mając nadzieję, że nikt mnie nie zobaczy, chociaż o tak wczesnej porze było to mało prawdopodobne. Za każdym razem, kiedy moja stopa znajdowała stabilne oparcie, zaciskałam nerwowo zęby. Syknęłam cicho, czując nagłe pieczenie w lewej dłoni. Kątem oka zobaczyłam, jak z malutkiej rany na jej wewnętrznej stronie zaczęła ciurkiem lecieć krew. Odwróciłam wzrok, później nie zwracając uwagi na ten blady szczegół. W momencie, kiedy byłam już prawie nad ziemią, nadeszła chwila zwątpienia. Koniecznie chciałam zrobić z siebie... Jeszcze mocniej zacisnęłam palce, czując rwący ból w kostkach. I tak nikt nie był w stanie mi pomóc. Wszystko przepadło. Rwący prąd rzeki coraz bardziej pociągał mnie za sobą w dół, zagrzebując na kamienistym dnie. W głowie zaczęło mi krążyć tekst starej piosenki, aż zaczęłam go powtarzać niczym mantrę, która była w stanie ukoić moje cierpienie. Zaleczyć rany. Dobrze wiedziałam, że decydując się na taki ruch, zmienię swoje życie na zawsze. Potem nic nie będzie takie samo. Odetchnęłam z ulgą, czując pod stopami pewny grunt. Nie oglądając się za siebie, ruszyłam w stronę żelaznej furtki. Moje uszy wychwyciły jakiś dziwny dźwięk, ale po chwili nie zwracałam na niego większej uwagi. Każdy krok przybliżał mnie nieuchronnie do momentu, z którego nie będę mogła się zawrócić. Odwracając się plecami do ulicy, z dudniącym sercem zamknęłam za sobą wstęp do ogrodu, tęsknię spoglądając na fasady domu. Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, czyjeś silne ramiona oplotły moją talię.
- A gdzie to się wybierasz?
-------------------------------------------------------------------------------
Jest to pewnie jeden z najdłuższych rozdziałów, jakie tutaj opublikowałam. Wydaje mi się, że jednak jest niewystarczająca dobra. Czytając to, ciągle coś poprawiałam, dodawałam lub odejmowałam wyrazy albo też całe zdania, które nie miały większego sensu. W notce pod tamtym rozdziałem zastanawiałam się, ile jeszcze ich będzie. Więc postanowiłam, że nie licząc epilogu został nam tylko jeden. Aczkolwiek proszę was, żebyście nie byli smutni z tego powodu... Prawie zapomniałam! ;) Natomiast tego (pozwolę się to tak nazwać) tasiemca dedykuję Klaudii, która była gotowa nawet mnie udusić, aby tylko zmotywować moją osobę do dalszego pisania! I bardzo Ci za to dziękuję! ^^




piątek, 7 sierpnia 2015

Rozdział 22. O co w tym chodzi?

Nie chciałam tutaj żadnego zbiegowiska. A powoli mieszkanie mojej przyjaciółki stawało się coraz bardziej zatłoczone, co nie poprawiało i tak mojego ponurego nastroju. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, wodząc opuszkami palców po wewnętrznej stronie uda. Po kilku prośbach w końcu mogliśmy zostać sami. Nie miałam odwagi spojrzeć mu prosto w oczy. Byłam cholernym tchórzem... i nigdy nie potrafiłam tego przezwyciężyć. Zawsze to ktoś inny podejmował decyzje, jeśli sprawa była o wiele poważniejsza, niż mi się mogło na początku wydawać. Próbowałam ukryć swoje prawdziwe oblicze za fasadą twardej kobiety, aczkolwiek w ostatecznym rozrachunku wychodziłam na kogoś nieprawdopodobnie żałosnego. Założyłam ręce na piersi, próbując zbytnio nie panikować. On jako jedyny nie wiedział, o co w tym wszystkim tutaj chodzi. Drętwym krokiem ruszyłam na balkon, przez cały czas mając wzrok wbity w czubki butów. Oparłam się bokiem o barierkę, biorąc głęboki wdech. Kuba zamknął moje drobne dłonie w swoich, które w tym momencie wydawały mi się nienaturalne duże. Nadal nie wiedział, o co chodzi. Byłam pewna, że będzie wściekły. Tylko jeszcze nie wiedziałam, na kogo bardziej. Niespokojnie spoglądałam na rozświetloną panoramę miasta, próbując dostrzec kontury znajomych obiektów zza czubków drzew. Odetchnęłam głęboko, powtarzając sobie niczym mantrę, że po raz pierwszy w życiu wiem, co mam zrobić.
Z drugiej strony musiałam być też potworem, jeśli coś takiego w ogóle przyszło mi do głowy. Nie wyobrażam sobie teraz mojego życia bez Oliwki czy Lenki, których miałoby nie być. One są przynajmniej szczęśliwe. A ja nie mogłabym zapewnić nie tylko sobie namiastki szczęścia, które mają one z dwojgiem rodziców.
- O co w tym chodzi? - zapytał mnie w końcu, zmuszając przy tym do tego, żebym w końcu na niego spojrzała. Przełknęłam głośno ślinę, czując gulę narastającą powoli w dolnej części gardła, jakby miała ona zapobiec wydostaniu się prawdy. Zaczęłam jeździć palcem po metalowej powierzchni poręczy niczym mała dziewczynka próbująca odroczyć wyrok za zabranie innemu dziecku lizaka. Jednak tym razem w grę dorosła rzeczywistość, z której miałam uciec jedną z wielu dróg, nie podejmując nawet najmniejszej walki. Nagle paraliżujący strach obezwładnił całe moje ciało, metalowymi szczypcami ściskając krtań. Pewnie gdyby mój brat, padłabym bez życia na taras. Nie wiedziałam, co może przynieść mi jutro. Nie mogłam być pewna niczego. W zasadzie nie byłam pewna, od czego mam zacząć. Gdyby nie Ann, wszystko byłoby o wiele prostsze. Nawet nie chciałam wiedzieć, dlaczego otrzymywał kontakty z jej bratem. Niby powtarzałam, że byli dobrymi przyjaciółmi zanim poznał swoją byłą dziewczynę, ale ja nie mogłam być pewna niczego. Był nieprzewidywalny, mimo plusów, które zdążyłam do tej pory zauważyć. Jakaś szczęściara będzie najwyraźniej miała już z nim o wiele łatwiej. I to nie będę ja.
- Jestem w ciąży.
Nagle poczułam, jak ogromny ciężar spada z mojego serca. Przymknęłam powieki, na razie nie spoglądając w stronę Kuby. W końcu powiedziałam o tym fakcie komuś z własnej woli. Nikt mnie nie przymuszał. Równie dobrze mogłam wszystko zachować dla siebie, wyjechać i nigdy nie wrócić. Ale nie byłam w stanie złamać mu serca. To dla niego byłoby zbyt dużo. Zaczęłam się trząść. Nie czekałam, aż brat mnie przytuli. Nagle poczułam, jak się łamię. Nie miałam na nic sił. Życie dawało mi w kość, a teraz zbytnio nie pomogło. Kiedy świat, który był w miarę poukładany, runął bezpowrotnie, nie miałam ochoty na powrót składać tej układanki. Zbyt dużo nadziei w niej pokładałam, aby zacząć budować ją od samego początku.
- Mario? - zapytał słabym głosem, zostawiając moje dłonie same, a to był zbyt wiele. Chciałam poczuć, że nie jestem osamotniona. Chłodny wiatr smagał moją twarz, doprowadzając włosy do kompletnego nieładu.
- Tak - odpowiedziałam zachrypniętym głosem, próbując nie dać zagnieździć się na dobre jeszcze silniejszemu poczuciu bezradności. Bardzo szybko kiełkowało w moim sercu, oplatając je z każdej strony swoim zdradliwym pnączem. - Wiem, co masz ochotę powiedzieć. Że masz siostrę, która puszcza się się z pierwszym lepszym, nieprawdaż?
Wierzchem dłoni dyskretnie otarłam łzę, która niespodziewania wypłynęła leniwie z mojego oka. Ostrożnie przytulił mnie do siebie, a z mojego zbolałego gardła wydobył się zdławiony szloch. Zacisnęłam smukłe palce na krańcach jego koszuli, nie mogąc przestać płakać. Ponoć podczas tego 'wyjątkowego' stanu u każdej kobiety emocje są wyolbrzymianie sto razy bardziej niż zazwyczaj.
- Nigdy bym tak nie pomyślał - wyszeptał wprost do mojego ucha, kojąco przejeżdżając wolną dłonią po moich plecach, przez które co chwila przechodził bolesny dreszcz. - Dobrze wiesz, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Nie jesteś idealna... Nikt nie jest. Ja też.
- Przestań - warknęłam zrozpaczona, bijąc mojego brata zwiniętymi pięściami po klatce piersiowej, zaczynając się szarpać. On jednak uparcie nie puszczał. Z resztą, nie mogłam oczekiwać niczego innego. Skoczyłabym za nim i Dawidem w ogień, jeśli byłaby ku temu okazja. Łupanie w mojej głowie przybrało na sile. Jak wytłumaczę moim bliskim, a przede wszystkim drugiemu bratu i babci, czemu znalazłam się na takiej drodze? Nie znali sytuacji. Nie będą potrafili niczego zrozumieć. Nieszczęśliwa dziewczyna, która właśnie pomyliła się w wyborze faceta. Na całym globie było takich pełno. Potrafiły jakoś to przeżyć, wzbogacając się o nowe doświadczenia, iść dalej z energią przez życie. A ja nie potrafiłem o nim zapomnieć, mimo kłamstwa, które wyszło niedawno na światło dzienne. Nagle zauważyłam, że na palcu mam ten pierścionek zaręczynowy. Jakim cudem on się tam znalazł? Odsunęłam się niechętnie od Kuby, aby zobaczyć, czy to moja wyobraźnia nie płata mi figli. Ale on faktycznie tam był. Maleńkie diamenty skrzyły się bajecznie w świetle zachodzącego słońca.
Kiedy to w końcu do mnie dotarło, niemal się zachwiałam. Bałam się wyznać mojemu bratu, co zamierzam zrobić. Nie widziałam innego wyjścia. To tylko jeden mały kroczek, potem będziesz miała cały problem z głowy.
- Kuba... Ja nie mogę urodzić tego dziecka.
------------------------------------------------------------------------
Domyślam się, że niektórzy po tym rozdziale będą mieli ochotę mnie udusić, ale nikt jeszcze nie powiedział ostatniego. Mam dla was jedną wiadomość : do końca zostało nam dwa lub trzy rozdziały, nie doliczając prologu. Wszystko zależy od tego, jak rozwinie się akcja w przyszłym, także bądźcie dobrej myśli. :) 


piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 21. Podobno jest źle.

Zwinęłam się w kłębek, próbując oddalić od siebie wszystkie problemy oraz uciec od spojrzenia bliskich mi osób. Czemu ja? Akurat teraz, kiedy mój związek z Mario zaczął się walić? Nie powiedziałam mu wprost, że nie chcę go więcej widzieć, ale potrafił czytać między wierszami. Uciekłam od niego w najmniej odpowiednim momencie. Chociaż... dobrze. Dam sobie radę sama. Nie byłam nawet pewna, czy chciałby się o tym dowiedzieć. Byłam ostatnią idiotką, w ogóle dając mu szansę na dłuższe poznanie. Podskórnie wiedziałam, że może to się skończyć źle. A teraz mam za swoje. Pragnęłam, żeby zapomniał o moim istnieniu. Tak byłoby o wiele łatwiej dla nas obojga. Nikt by nie cierpiał, a ja muszę ponieść konsekwencje upartej strony mojej natury. Głosy Jess i Agaty zdawały dobiegać jakby zza ściany. Czułam się jak w jakimś dziwnym śnie, z którego przecież zaraz się obudzę i wszystko będzie w porządku. Brunet będzie obok mnie i zacznie znów gadać z tym bezczelnym wyrazem twarzy, który mimo moich początkowych uprzedzeń tak uwielbiałam. Chwila zapomnienia wystarczyła, żebym mogła zapomnieć o planach, które już w czasie jazdy pociągiem układałam sobie na kilka następnych lat. Chciałam wyjechać na miesiąc do Nowego Yorku, aby pożegnać się z kilkoma miejscami bliskimi mojemu serca. W swoich uszach niemal słyszałam cichy szum strumyczka w Central Parku, który odkryłam dość przypadkowo, znajdując nową trasę do biegania. Cały ten skrawek terenu otoczony był gęstymi krzewami, za które nikt nie odważył się wejść oprócz mnie. Dzięki temu mogłam tam spędzać większość mojego wolnego czasu, nie martwiąc się, że ktoś będzie chciał mi przeszkodzić w czytaniu książek.
Kurczowo zacisnęłam blade dłonie krańcach poduszki, którą w ataku paniki przycisnęłam do swojej klatki piersiowej. Chciałabym przenieść się z powrotem do momentu, w którym szykowałam się na wyjście na tamtą imprezę. Pamiętam, że gdyby nie moja koleżanka z studiów, wcale bym się tam nie znalazła. I każde z nas dzisiaj żyłoby spokojnie własnym życiem, nie mając najmniejszego pojęcia o własnym istnieniu. Jednak straciłabym tych kilka jakże cennych chwil, podczas których czułam tylko radość. Wszystko straciłam.
- Marcela... - zaczęła ostrożnie Agata, nabierając powietrza - przecież mi Ci wszyscy pomożemy. Nie będziesz z tym nigdy sama.
- Co mi po tym? - odpowiedziałam zachrypniętym głosem, nawet nie podnosząc na nią wzroku. - Nic tu po was, ponieważ to ja muszę jakoś znaleźć rozwiązanie tego problemu.
Najwyraźniej mój ton nieznoszący sprzeciwu zdał egzamin, ponieważ zamilkła. Nie miałam ochotę być niemiła, ale też żadne rozmowy nie będą mogły mi pomóc. Przynajmniej ja tak uważałam. Zawsze starałam się działać na własną rękę, mimo tego, że czasami przynosiło to opłakane skutki. Człowiek musiał nauczyć się na błędach, które popełnił. Mogłam być o wiele ostrożniejsza, bardziej wypytywać klubową dziewiętnastkę o to, czy aby na pewno nie ma żadnego kontaktu z swoją byłą dziewczyną. Ale uczucia, które do niego żywiłam, zasłoniły mi oczy. Nostalgiczny smutek powoli zamieniał się w złość. Jak on mógł mnie oszukiwać przez tak długo? Nie miał żadnych skrupułów, dobrze wiedząc, że nie będę z tego zadowolona. Skąd miałam wiedzieć, czy kiedy nawet nie raczył spojrzeć w moją stronę, nie bywał u niej nocami? Wzdrygnęłam się na samą myśl. Po chwili nie potrafiłam wyrzucić tego przypuszczenia z swojej głowy. Siedziało tam niczym kolec ociekający trucizną wbity w mój palec.
- Nic od was nie chcę - wyłkałam, nie potrafiąc powstrzymać dłużej napływających łez. - Wyjdźcie stąd.
- Przestań! - warknęła przeciągle Jessica, potrząsając moimi ramionami. Ustawiła mnie do pozycji pionowej, aby obie mogły patrzeć wprost na moje zaszklone oczy. - Nie ma czego histeryzować! Proponujemy ci pomoc, a ty ją tak odrzucasz! Wszystko będzie dobrze, idiotko... jakoś to się ułoży.
Usiadła obok, a ja mogłam wypłakać się na jej ramieniu, nie mając żadnych wyrzutów sumienia. Zawsze dobrze wiedziała, jak skutecznie podbudować moje upadłe samopoczucie. Chociaż nie zmieniało to faktu, że nadal nie wiedziałam, jaki następny krok mam wykonać. Kątem oka spojrzałam na Agatę, która napięła momentalnie wszystkie swoje mięśnie, ponieważ miała jakby ochotę do tego dołączyć, ale z drugiej strony wiedziała, że nie może tego nam przerwać. Próbowałam przekonać sama siebie, iż faktycznie może tak będzie. Jakoś dam... damy sobie bez Mario. Nie mam innej możliwości.
- Wiesz, muszę Ci o czymś... powiedzieć - zaczęła delikatnie blondynka, kiedy wreszcie oderwałam się od ramienia mojej przyjaciółki. - Kiedy jeszcze spałaś... zadzwoniłam do Mario.
- Było to jednym z twoich głupszych pomysłów - odparłam znużona, wzdychając cicho. - Zacznijmy od tego, że w ogóle nie miałam w planach jego o zaistniałym fakcie informować. Mam dość przygód z tym chłopakiem, chociaż coś do niego czuję.
Widziałam, jak Jess niemal zapowietrza się, widocznie zbulwersowana moimi słowami. Ale ona nie potrafiła tego zrozumieć. Miała swój 'normalny' związek z Marco, który nie odstawiał jej takich numerów jak zawodnik Bayernu.

[Kuba]

Miałem nadzieję, że moja żona zastanę moją żonę w domu, kiedy wrócę z dziewczynkami, jednak tak się nie stało. W życiu nie widziałem, żeby aż tak szybko wybrała ubrania na jakieś wyjście. Zazwyczaj robiła to godzinami. Po raz ostatni obejrzałem się za śpiącymi córeczkami, które padły w pokoju Oliwki na łóżku, najwyraźniej będąc już zbyt zmęczone wspólną zabawą, po czym zamknąłem za sobą drzwi. Cichaczem zszedłem na dół, w międzyczasie próbując dodzwonić się do Agaty. Kolejne próby połączenia się z nią kończyły się tylko jeszcze większym rozczarowaniem. Westchnąłem, próbując nie panikować. Była rozsądną kobietą i wiedziała, co robi. Pewnie czasami przetrzepałaby mi moją gęstą czuprynę, jeśli dowiedziałaby się, że martwię się o nią nawet, kiedy nie jej krótszą chwilę. Ale ja nie potrafiłem zmienić swoich przyzwyczajeń od tak. Ponownie wyjąłem telefon z kieszeni spodni, leniwie przeciągając palcem po liście kontaktów. Zawahałem się, czy aby nie zadzwonić do babci, lecz po dłuższym namyśle zrezygnowałem z tego pomysłu. I tak chciałem sprawić jej niespodziankę, ponieważ chciałem przyjechać razem z wszystkimi do Truskolasów chociaż na dzień. Rozmawiałem jeszcze na ten temat z Jurgenem i na szczęście otrzymałem zgodę na taką eskapadę, chociaż po tym sezonie kończy z nami swoją przygodę. Powiedział, że dobrze mi zrobi taki rodzinny wyjazd z powrotem do Polski, chociaż na krótko. Szczególnie zależało mi na tym, aby Marci mogła się z nią w końcu zobaczyć.
Usiadłem na kanapie, nie mając na dzisiaj już żadnych zajęć. Rehabilitacja postępowała bardzo szybko, dzięki czemu dawała mi nadzieję na występ w finale Pucharu Niemiec. Ostatnio dużo czasu zajmowała mi fundacja, aczkolwiek i tak większą część pracy wykonywała Małgosia. Gdyby nie ona, pomysł spaliłby się na starcie. Niemal cały czas była w Polsce, dzięki czemu mogła wszystkiego pilnować na bieżąco. Kiedy chciałem zaproponować siostrze wyjazd do Warszawy, gdzie mieliśmy spotkanie w sprawie książki, ona stanowczo odmówiła. Była jeszcze wtedy w Monachium... Z resztą, o ile dobrze pamiętam, ostatnio nie miała ochoty przyjeżdżać do Dortmundu. Podskórnie czułem, że jednak nie odważy się tutaj zamieszkać na stałe i ostatecznie zostanie tam. Pod wpływem tych niezbyt optymistycznych myśli po plecach przeszły mi dreszcze. Przez okno z widokiem na ulicę zobaczyłem biegnące Marco, który najwyraźniej kierował się w stronę drzwi do domu. Momentalnie się podniosłem i wyszedłem mu na przeciw, zastanawiając się, czemu pędził tu na złamanie karku.
- O co chodzi? - zapytałem, marszcząc czoło, kiedy wszedł zziajany do przedpokoju. Musiał biec tutaj aż od samego ośrodka treningowego, więc musiał być teraz naprawdę wyczerpany. Pochylił się w pół, próbując złapać oddech. Cały czas próbował coś mi przekazać, ale nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Po twarzy spływały mu kropelki potu. Bez większego zastanowienia zaprosiłem go do salonu, po drodze zabierając z kuchni butelkę wody mineralnej, którą wręczyłem klubowej jedenastce. W jednej chwili wypił prawie połowę.
- Wcale nie mogłem się do Ciebie dodzwonić... Nikt nie odbierał, nawet Jessica! - zaczął wyraźnie zbulwersowany, jakbym ja był wszystkiemu winien. Kompletnie nie rozumiałem, o co mu może chodzić. Przecież nic mu nie zrobiłem, nawet, jeśli nadal był zły za te żarty z ubiegłego tygodnia, które miały poprawić atmosferę przed nadchodzącym spotkaniem.
- Ej, uspokój się. O co Ci chodzi? - zapytałem najspokojniej, jak potrafiłem. Był widocznie zdenerwowany i nie powinienem był tego zlekceważyć. Zazwyczaj nic nie potrafiło wyprowadzić do z równowagi, dlatego musiało być to coś poważnego.
- Właściwie, to muszę zapytać o to Ciebie - powiedział, nie musząc już robić sobie chwili przerwy na oddech. - Jakieś pół godziny temu Mario dzwoni do mnie spanikowany, bo się nieźle schlał i chłopak nie może tutaj przyjechać, a podobno jest źle.
- Z kim? - spytałem, czując się coraz bardziej skołowany całą tą sytuacją.
- Z Marcelą!
-------------------------------------------------------------------------------
Znając życie, to pewnie chcecie mnie zatłuc, bo pewnie ten rozdział wiele nie wyjaśnia... Ale i tak jestem wam bardzo wdzięczna, że wciąż ze mną jesteście i wspieracie mnie swoimi opiniami. c: Oczekujcie pilnie kolejnych rozdziałów... bo będzie ciekawie. ;) 



sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 20. To wszystko twoja wina.

Nie mogłem uwierzyć, że od tak potrafiła mnie zostawić. Jednak po raz kolejny to ja zawaliłem na całej linii. I prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie odbudować zaufania, którym obdarzyła moją zadufaną w sobie osobę. Na początku był jeszcze czas, żeby jej to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Teraz każdy dzień spędzony z Marcelą przepadł bezpowrotnie. Tak mocno zacisnąłem palce na szyjce butelki od whisky, aż zbielały mi kostki. Kiedy po powrocie z naszej wspólnej wycieczki wysiadłem z samochodu, ona już trzaskała drzwiami od bloku i zaszyła się w swoim mieszkaniu. Przez cały ranek próbowałem się do niej dobić, ale przypominało to ciągłe mówienie do ściany. Wykorzystała chwilę mojej uwagi i wymknęła się czym prędzej na pociąg do Dortmundu. Przecież równie dobrze mogłem koczować pod drzwiami dziewczyny i wtedy nie miałaby okazji do ucieczki. Od tego zdarzenia minęło dopiero kilka godzin, a ja wciąż czuję się przytłoczony nawałem jej smutku. Okazało się, że jestem zdolny do wyższych uczuć. Olałem trening, kolejne telefony od brata Ann oraz moich przyjaciół. Również Marco. Jego szkoda było mi najbardziej. Czemu miał cierpieć z powodu humorów takiego idioty jak ja? Prychnąłem lekceważąco, odstawiając z hukiem alkohol na szklany stolik, który jakimś cudem jeszcze trzymał się w jednym kawałku.
To już koniec? Po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem, postanowiła odstawić mnie na boczny tor? Dobrze wiedziałem, że to moja wina, ale nie potrafiłem do końca wbić sobie tego do głowy. Mój ośli upór w końcu się na coś przydał! Kiedy przejechałem drżącym palcem po ekranie komórki, miałem ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń. Większość od Pepa, ale było też kilka... od Jess i Agaty. Z tego, co zdążyłem zauważyć, dzwoniły niemal na przemian. Niestety jakieś pół godziny przestały.
- Jaka szkoda - powiedział z widocznym sarkazmem, nawet nie próbując wstać. Ukryłem twarz w dłoniach, oddychając ciężko. - Ładnie to tak, Mario? Już ją sobie odpuszczasz? Chyba nie po to łaziłeś tyle za tą cholerną kobietą, żeby w końcu móc udowodnić, że nie jesteś tylko idiotą, tylko kimś więcej.
Nie zdążyłem jej nawet powiedzieć, jak bardzo... Wzdrygnąłem się gwałtownie. To było już naprawdę powyżej jakiejkolwiek krytyki. Często zdarzało mi się po mocnej dawce alkoholu, ale nigdy nie dochodziło do takich wyznań. Z wyjątkowo nostalgicznych rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi, który dzwonił niepokojąco głośno. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę przedpokoju, co chwila łapiąc się ściany, żeby nie wywalić się na podłogę. Jeśli człowiek wypije pół butelki, to ma do tego prawo. Nikle uniosłem kąciki ust ku górze, nie mogąc się nadziwić, kto stoi na mojej wycieraczce.
- Znów się schlałeś - powiedziała znudzonym głosem, wyginając swoje pełne usta w parodii słodkiego uśmieszku, który w tej chwili tylko działał mi na nerwach. Potrząsnęła swoimi włosami, a do moich nozdrzy momentalnie dobiegł zapach jej migdałowego szamponu. Jak na późną porę ubrała się odpowiednio wyzywająco. Dekolt koronkowej bluzki szatynki odsłaniał więcej ciała, niż naprawdę powinien, ponieważ biegł niemal do samego pępka. Spodenki równie dobrze mogły spełniać inną funkcję ubioru, chociaż nawet nie byłem teraz w stanie dociekać, jaką konkretnie.
- To wszystko twoja wina - wymruczałem leniwie, opierając się barkiem o futrynę drzwi, na razie nie mając ochoty wpuszczać jej do środka, czego najwyraźniej nie potrafiła pojąć. Przewiercała mnie swoim jadowitym spojrzeniem niemalże na wylot, chyba zapominając o swojej misji, którą miała zamiar tutaj spełnić. Po chwili wyraz twarzy dziewczyny złagodniał, a jej klatka piersiowa unosiła się w spokojnym tempie. A miałem nie patrzeć w tamtą stronę.
- Mario, posłuchaj... - powiedziała spokojnym tonem, a ja tylko parsknąłem zdławionym śmiechem. Jeszcze jakiś czas temu pewnie nabrałbym się na te słodkie spojrzenia Ann i deklaracje o jej domniemanej 'świętości'. Szkoda, że dopiero teraz ktoś zabrał mi tą czarną płachtę sprzed oczu.
- Ona przez Ciebie płakała. Rozumiesz? - warknąłem, czując narastającą wściekłość. - Nie dorastasz jej do pięt, a mimo tego była smutna, ponieważ zwróciłem uwagę na taką osobę, jaką jesteś ty!
Przewróciła teatralnie oczami, ostrożnie przejeżdżając swoimi paznokciami po moim ramieniu. Z trudem powstrzymałem się od strzepnięcia jej smukłej dłoni, która wędrowała coraz bardziej w górę. Zacisnąłem zęby, pozwalając sobie tylko na nikły grymas niezadowolenia.
- Wyjechała do swojego brata - mruknęła cichym szeptem, zbliżając się niebezpieczne blisko mnie. Najwyraźniej nie potrafiła zrozumieć, że ja też mam coś takiego jak 'strefa prywatności', a u niej w słowniku takie wyrażenie nie istniało. - A ciebie zostawiła tutaj zupełnie... samego. Ja bym nigdy czegoś takiego nie zrobiła.
- Co ty nie powiesz - odchrząknąłem, próbując ukryć szeroki uśmiech spowodowany niedowierzającą bezczelnością dziewczyny. Chyba nic nie potrafiło jej uzmysłowić kilku istotnych faktów. Nadal próbowała przyssać się do mnie niczym pijawka.
- Nie daj się prosić - wychrypiała głosem pełnym namiętności. A ja mogłem posłać jej jeden z moich cwanych uśmieszków.
- Nie zamierzam Cię więcej tutaj widzieć.
Trzasnąłem Ann drzwiami niemalże przed samym nosem. To niewiarygodne, jak bardzo złość potrafiła wyparować ze mnie cały alkohol. Z powrotem usiadłem na kanapie, przez dłuższą chwilę przerzucając telefon między rękami. Zacząłem się zastanawiać, czy jeszcze chciałaby ze mną po tym wszystkim porozmawiać. Może gdybym wytłumaczył mojej niedoszłej narzeczonej po kolei tą zagmatwaną sytuację, zrozumiałaby moje szczeniackie postępowanie? Kogo ja oszukuję. Raz na zawsze swoją szansę na zdobycie takiej niesamowitej kobiety, jaką była właśnie ona. Zamarłem, na podświetlonym ekranie dostrzegając numer Agaty. Odebrałem bez najmniejszego wahania.
- Mario... Przyjeżdżaj do Dortmundu. Z Marcelą jest naprawdę źle.
                                            ----------------------------------------------------------
Z górę chcę was przeprosić za tak krótki rozdział. Sama nie wiem, czemu nie jestem z niego zadowolona. Coś mi tutaj nie pasuje. Ale to już wasza rola w tym, żeby stwierdzić, czy coś faktycznie jest nie tak. :) Nie będę ukrywać, że powoli zbliżamy się do końca... 


piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 19. Nie obchodzi mnie twoje zdanie!

Przyłożyłam głowę do zimnej szyby samochodu, obojętnym wzrokiem obserwując przesuwające się krajobrazy za oknem. Mocno się rozczarowałam, kiedy Mario postanowił, że wprost ze szpitala pojedziemy do Monachium. Chciałam tam jeszcze zostać, żebyśmy mogli w spokoju jeszcze się sobą nacieszyć. Tak naprawdę nie byłam pewna, kiedy zobaczymy się jeszcze raz na tak długo. Próbowałam go jakoś przekonać, ale on był niebywale nieugięty. Kątem oka zerknęłam na bruneta, przypominając sobie sen, od którego to wszystko się zaczęło. Wzdrygnęłam się mimowolnie, a przed oczami stanęła mi plama krwi, która kwitła niczym kwiat na jego koszulce. Moje serce zadudniło boleśnie. Boże, jak ja się o niego bałam. Nie wiedziałam, czy mam mu o tym powiedzieć. Doszłam do wniosku, że nie warto ponownie kusić losu. Wyciągnęłam nogi przed siebie, z nikłym uśmiechem na ustach wdychając zapach bluzy Niemca. Popatrzył na mnie spod uniesionej brwi, kiedy poprosiłam go o nią przed wyruszeniem w drogę. Jednak w końcu tylko wzruszył ramionami i oddał mi ją z wyraźną przyjemnością. Mimo wczesnego południa słońce nadal kryło się za chmurami, a moje plecy nadal przeszywały zimne dreszcze.
- Pojedziesz ze mną do Dortmundu? - wyszeptałam cicho, odwracając twarz w jego kierunku. Pamiętam, jak Kuba niemalże krzyczał przez słuchawkę, kiedy opowiadałam mu o tym, co zaszło. Zagroził, że jeśli on tu przyjedzie, porządnie mu coś wytłumaczy. Mimo tego chciałam, żeby ze mną był. Zacisnął usta w wąską kreskę, nadal zacięcie wpatrując się w drogę przed sobą. Nie musiałam zbytnio się wysilać, żeby wiedzieć, jaka będzie jego odpowiedź. Tym razem naprawdę chciałam, żeby się tam ze mną wybrał, w przeciwieństwie do poprzednich sytuacji, kiedy to ktoś - zazwyczaj był to Marco - zdradzał miejsce mojego pobytu.
- Dobrze wiesz, że jestem teraz potrzebny w Monachium - powiedział, zrezygnowany kręcąc głową. Niby co mogło być ważniejsze od mnie? Wiem, takie myślenie przedstawiało moją osobę jako cholerną egoistkę, ale chciałam wiedzieć, co takiego zatrzymuje go od tego, żeby tam ze mną być. Zazwyczaj był pierwszym chętnym do jakichkolwiek wypraw z moim udziałem. Nagle poczułam, jak kąciki moich oczu stają się wilgotne. Nie, tylko nie to. Nie mogę się przed nim rozpłakać na dobre, ponieważ zapewne tak by to wyglądało. Nadal byłam silnie osłabiona po tym ataku wysokiej gorączki, co nie wpływało pozytywnie na moje samopoczucie, dodatkowo spotęgowane wyraźną odmową klubowej dziewiętnastki. Niby nie powiedział tego wprost, ale przecież jeszcze potrafię czytać między wierszami.
- Niby komu jesteś potrzebny bardziej niż mi? O ile dobrze pamiętam, leczysz kontuzję. Dali ci kilka dni wolnego - odparłam, nie potrafiąc opanować nadmiernego drżenia w głosie. Chciałam poruszyć jego sumienie. Jeśli takowe w ogóle posiadał.
- Ann, do jasnej cholery! - niemalże krzyknął, zaciskając palce na skórzanej kierownicy.
Wzdrygnęłam się gwałtownie, patrząc na niego rozszerzonymi oczyma. Z trudem trawiłam to, co przed chwilą mi powiedział. Czułam, jakby ktoś wyjątkowo mocno uderzył mnie w policzek. Nawet nie poczułam, kiedy łzy zaczęły rwącym strumieniem spływać po twarzy. A więc tak to wygląda. Jakby to ona wygrała, a nie ja.
- Czemu jej pomagasz? Przecież z nią zerwałeś... - wydusiłam z zaciśniętego do granic możliwości gardła. Nagle usiadłam prosto, spoglądając na niego twardo. - Kiedy byłeś ze mną, nadal utrzymywałeś z nią kontakt?
Przecież równie dobrze mógł się umawiać z nami obiema naraz. Przeklęłam siebie w myślach za taką naiwność. Minęło już kilka minut, a on nadal migał się od udzielenia mi odpowiedzi. Mój płacz go nie ruszył. Jakbyśmy byli dla siebie kompletnie obcy. Przynajmniej ja to tak rozumiałam. W tej chwili mogłam mu powiedzieć, że z nami koniec. Nie będzie już 'nas'. Ale jakoś nie potrafiłam się na to zdobyć. Jakaś część mojej duszy nadal chciała przebywać z tym aroganckim dupkiem.
- Nie bezpośrednio z nią, tylko z jej bratem. Przyjaźnimy się. On do mnie zadzwonił, żebym do niej przyjechał - westchnął zrezygnowany, kiedy wyciągnął w moim kierunku dłoń, a ja ją odtrąciłam.
- Nie jesteś chłopcem na posyłki, a tym bardziej dla niej! - krzyknęłam, chowając twarz w dłoniach. - Wiesz, jak się teraz czuję?
Zwinęłam się w kłębek, próbując uspokoić swój świszczący oddech. Niepokojące ciepło rozchodziło się po całym moim ciele, a ja miałam wrażenie, że nie potrzebnie tak szybko wyjeżdżaliśmy ze szpitala. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. A może tylko niepotrzebnie dramatyzowałam, chociaż miałam do tego pełne prawo. Nie miałam ochoty nawet patrzeć na Mario. Przez cały czas mnie oszukiwał. Oszukiwał, że nie ma z Ann żadnego kontaktu. Zawsze lubił sprawiać mi niespodzianki. Nie wiem, czy zdawał sobie konsekwencji swojego zachowania. Wiedział, że nasz 'związek' to stąpanie po cienkim lodzie, a on właśnie pękał. Oblizałam spierzchnięte wargi koniuszkiem języka, jednocześnie wierzchem dłoni ocierając zaschnięte strugi łez. Po raz kolejny sprawił, że byłam nim rozczarowana. Czemu łudziłam się, iż w końcu będzie inaczej? Kogoś takiego nie można zmienić, choćbym była jakąś boginią.
- Nie zamierzam wypuszczać Cię w takim stanie w tak długą drogę samą. Zostajesz u mnie, zrozumiano? - warknął, a po chwili zastanowienia otworzył usta, widząc moją zaciętą minę. - Nie ma żadnej dyskusji. Zajmę się tobą, aż wrócisz do normalnego stanu.
- Nic nie obchodzi mnie twoje zdanie! Pojadę do Dortmundu, czy Ci się to podoba, czy nie!

[Jessica]

Spojrzałam na śpiącą Marcelę wyraźnie zaniepokojona. Nie podobało mi się to, jak ostatnio się zachowywała. Odebrałam ją z dworca, a ona niemalże zemdlała w moich ramionach jeszcze na peronie. Ciągle była niesamowicie blada. Na szczęście Marco jeszcze nie wrócił z treningu, za co podziękowałam losowi. Przed kilkoma minutami zadzwoniłam do Agaty, żeby przyjechała do mnie szybko. Zgodziła się, a ja podziękowałam jej stokrotnie. Córeczki zostawiła pod opieką Kuby. Z śmiechem zauważyła, że udało się żonie wygonić go na plac zabaw z pociechami. Drżałam na całym ciele, między smukłymi palcami miętosząc kartkę z wyniki badań mojej przyjaciółki. Było wiele gorzej, niż przypuszczałam. Od momentu, kiedy zasnęła, ja wyjęłam kopertę z jej walizki, zastanawiałam się, jak ja to z siebie wyduszę. Głównie dlatego potrzebna mi była żona Błaszczykowskiego. Ona będzie wiedziała, co zrobić. Wiedziałam już od dłuższego czasu, że mogę na niej polegać. W zasadzie to dzięki niej poznałam Marco. Mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego wieczora, który zmienił moje życie na dobre. Skrzywiłam się nieco, kiedy poczułam w kieszeni szortów ciche buczenie. Odebrałam prędko, nie chcąc w żaden sposób zbudzić śpiącej dziewczyny.
- Halo? - zapytałam zmęczonym głosem, wierzchem dłoni pocierając coraz bardziej bolące skronie.
- Tu ja - usłyszałam znajomy głos blondyna - chciałem Ci tylko powiedzieć, że jadę teraz z Łukaszem i Matsem do głównej siedziby Borussii, bo podobno Jurgen chciał nas tam widzieć. Nie będziesz na mnie zła?
- Skąd - wymamrotałam, wyobrażając sobie teraz jego twarz rozciągającą się w szerokim uśmiechu. - Jak będziesz wracał... Wstąp do apteki po jakieś tabletki na ból głowy i uspokojenie. Proszę.
- Okej, nie ma sprawy.
Nie pociągnął dalej tego tematu, ale po jego tonie wypowiedzi mogłam się domyślić, że będzie chciał po powrocie dociec prawdy. A ja nie mogłam mu na razie pisnąć słówka, ponieważ wypaplał by to Kubie... i Mario, do czego nie mogło dojść pod żadnym pozorem. Wątpię, żeby Marcela nawet później chciała mu to powiedzieć. Zbyt dobrze ją znałam, chociaż na przestrzeni lat widywałyśmy się sporadycznie. Spojrzałam na nią dzisiaj po raz setny. Za każdym razem mój ból głowy był coraz mocniejszy, a ja nie wiedziałam, jak temu zaradzić. W tej sytuacji tak naprawdę najsprawiedliwiej byłoby czekać, aż moja przyjaciółka się obudzi. Ale miałam złe przeczucia co do jej humoru. Parsknęłam zduszonym śmiechem. Czemu ja się łudzę. Ja na jej miejscu też byłabym niezadowolona. Nawet wściekła. Sama prawie zasypiałam, ale musiałam się nieźle trzymać do momentu, aż przyjedzie Agata. Może to od samego patrzenia na wymęczoną przyjaciółkę wprawiłam się w taki stan.
Niemalże zleciałam z fotela, kiedy dzwonek do drzwi wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. Odłożyłam kartkę z wynikami badań na stolik, łypiąc na nie złowrogo. Jak to możliwe, żebym o dwunastej była już tak wykończona? Pragnęłam, żeby ten dzień jak najszybciej się skończył. Blondynka spojrzała na mnie zdziwiona, wkraczając bez zaproszenia do przedpokoju. Okazało się, że zapomniałam zamknąć mieszkania na klucz, kiedy wlekłam Marcelę na kanapę.
- O co chodzi? - zapytała szeptem, zauważając siostrę swojego brata, która na razie nie była świadoma rzeczy, który działy się wokół niej. Jeszcze. Przełknęłam nerwowo ślinę, krótkim skinięciem wskazując ten nieszczęsny papierek leżący na szklanym blacie. Agata chwyciła go między swoje dłonie i zaczęła cicho czytać wszystko, aż umilkła, kiedy to doszła do samego końca. Dopiero wtedy umilkła, najwyraźniej zaczynając szarpaninę z swoimi własnymi myślami. Usiadła z głuchym westchnieniem na fotel, zaciskając smukłe palce na szarym obiciu. Jasne kosmyki włosów zasłoniły jej twarz, kiedy pochyliła głowę w dół. Była równie przerażona jak ja, a nawet bardziej.
- Jak? - warknęła przeciągle, a jej klatka piersiowa zaczęła się unosić w zastraszająco szybkim tempie. W pewnym momencie przestraszyłam się, że zaraz będę musiała dzwonić po karetkę, ponieważ trwała w takim stanie przez dłuższą chwilę.
- Przecież...
- Kuba zabije Mario, jak się o tym dowie.
                                           ---------------------------------------------------------------
 Nie wiedziałam, że z tym rozdziałem będę się aż tak męczyć, ale w końcu udało mi się go skończyć. I niestety muszę was zasmucić pewną wiadomością : w przyszłym tygodniu rozdział prawdopodobnie się nie ukaże, ponieważ nie będę go miała czasu go pisać. :) Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. ;)