piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 21. Podobno jest źle.

Zwinęłam się w kłębek, próbując oddalić od siebie wszystkie problemy oraz uciec od spojrzenia bliskich mi osób. Czemu ja? Akurat teraz, kiedy mój związek z Mario zaczął się walić? Nie powiedziałam mu wprost, że nie chcę go więcej widzieć, ale potrafił czytać między wierszami. Uciekłam od niego w najmniej odpowiednim momencie. Chociaż... dobrze. Dam sobie radę sama. Nie byłam nawet pewna, czy chciałby się o tym dowiedzieć. Byłam ostatnią idiotką, w ogóle dając mu szansę na dłuższe poznanie. Podskórnie wiedziałam, że może to się skończyć źle. A teraz mam za swoje. Pragnęłam, żeby zapomniał o moim istnieniu. Tak byłoby o wiele łatwiej dla nas obojga. Nikt by nie cierpiał, a ja muszę ponieść konsekwencje upartej strony mojej natury. Głosy Jess i Agaty zdawały dobiegać jakby zza ściany. Czułam się jak w jakimś dziwnym śnie, z którego przecież zaraz się obudzę i wszystko będzie w porządku. Brunet będzie obok mnie i zacznie znów gadać z tym bezczelnym wyrazem twarzy, który mimo moich początkowych uprzedzeń tak uwielbiałam. Chwila zapomnienia wystarczyła, żebym mogła zapomnieć o planach, które już w czasie jazdy pociągiem układałam sobie na kilka następnych lat. Chciałam wyjechać na miesiąc do Nowego Yorku, aby pożegnać się z kilkoma miejscami bliskimi mojemu serca. W swoich uszach niemal słyszałam cichy szum strumyczka w Central Parku, który odkryłam dość przypadkowo, znajdując nową trasę do biegania. Cały ten skrawek terenu otoczony był gęstymi krzewami, za które nikt nie odważył się wejść oprócz mnie. Dzięki temu mogłam tam spędzać większość mojego wolnego czasu, nie martwiąc się, że ktoś będzie chciał mi przeszkodzić w czytaniu książek.
Kurczowo zacisnęłam blade dłonie krańcach poduszki, którą w ataku paniki przycisnęłam do swojej klatki piersiowej. Chciałabym przenieść się z powrotem do momentu, w którym szykowałam się na wyjście na tamtą imprezę. Pamiętam, że gdyby nie moja koleżanka z studiów, wcale bym się tam nie znalazła. I każde z nas dzisiaj żyłoby spokojnie własnym życiem, nie mając najmniejszego pojęcia o własnym istnieniu. Jednak straciłabym tych kilka jakże cennych chwil, podczas których czułam tylko radość. Wszystko straciłam.
- Marcela... - zaczęła ostrożnie Agata, nabierając powietrza - przecież mi Ci wszyscy pomożemy. Nie będziesz z tym nigdy sama.
- Co mi po tym? - odpowiedziałam zachrypniętym głosem, nawet nie podnosząc na nią wzroku. - Nic tu po was, ponieważ to ja muszę jakoś znaleźć rozwiązanie tego problemu.
Najwyraźniej mój ton nieznoszący sprzeciwu zdał egzamin, ponieważ zamilkła. Nie miałam ochotę być niemiła, ale też żadne rozmowy nie będą mogły mi pomóc. Przynajmniej ja tak uważałam. Zawsze starałam się działać na własną rękę, mimo tego, że czasami przynosiło to opłakane skutki. Człowiek musiał nauczyć się na błędach, które popełnił. Mogłam być o wiele ostrożniejsza, bardziej wypytywać klubową dziewiętnastkę o to, czy aby na pewno nie ma żadnego kontaktu z swoją byłą dziewczyną. Ale uczucia, które do niego żywiłam, zasłoniły mi oczy. Nostalgiczny smutek powoli zamieniał się w złość. Jak on mógł mnie oszukiwać przez tak długo? Nie miał żadnych skrupułów, dobrze wiedząc, że nie będę z tego zadowolona. Skąd miałam wiedzieć, czy kiedy nawet nie raczył spojrzeć w moją stronę, nie bywał u niej nocami? Wzdrygnęłam się na samą myśl. Po chwili nie potrafiłam wyrzucić tego przypuszczenia z swojej głowy. Siedziało tam niczym kolec ociekający trucizną wbity w mój palec.
- Nic od was nie chcę - wyłkałam, nie potrafiąc powstrzymać dłużej napływających łez. - Wyjdźcie stąd.
- Przestań! - warknęła przeciągle Jessica, potrząsając moimi ramionami. Ustawiła mnie do pozycji pionowej, aby obie mogły patrzeć wprost na moje zaszklone oczy. - Nie ma czego histeryzować! Proponujemy ci pomoc, a ty ją tak odrzucasz! Wszystko będzie dobrze, idiotko... jakoś to się ułoży.
Usiadła obok, a ja mogłam wypłakać się na jej ramieniu, nie mając żadnych wyrzutów sumienia. Zawsze dobrze wiedziała, jak skutecznie podbudować moje upadłe samopoczucie. Chociaż nie zmieniało to faktu, że nadal nie wiedziałam, jaki następny krok mam wykonać. Kątem oka spojrzałam na Agatę, która napięła momentalnie wszystkie swoje mięśnie, ponieważ miała jakby ochotę do tego dołączyć, ale z drugiej strony wiedziała, że nie może tego nam przerwać. Próbowałam przekonać sama siebie, iż faktycznie może tak będzie. Jakoś dam... damy sobie bez Mario. Nie mam innej możliwości.
- Wiesz, muszę Ci o czymś... powiedzieć - zaczęła delikatnie blondynka, kiedy wreszcie oderwałam się od ramienia mojej przyjaciółki. - Kiedy jeszcze spałaś... zadzwoniłam do Mario.
- Było to jednym z twoich głupszych pomysłów - odparłam znużona, wzdychając cicho. - Zacznijmy od tego, że w ogóle nie miałam w planach jego o zaistniałym fakcie informować. Mam dość przygód z tym chłopakiem, chociaż coś do niego czuję.
Widziałam, jak Jess niemal zapowietrza się, widocznie zbulwersowana moimi słowami. Ale ona nie potrafiła tego zrozumieć. Miała swój 'normalny' związek z Marco, który nie odstawiał jej takich numerów jak zawodnik Bayernu.

[Kuba]

Miałem nadzieję, że moja żona zastanę moją żonę w domu, kiedy wrócę z dziewczynkami, jednak tak się nie stało. W życiu nie widziałem, żeby aż tak szybko wybrała ubrania na jakieś wyjście. Zazwyczaj robiła to godzinami. Po raz ostatni obejrzałem się za śpiącymi córeczkami, które padły w pokoju Oliwki na łóżku, najwyraźniej będąc już zbyt zmęczone wspólną zabawą, po czym zamknąłem za sobą drzwi. Cichaczem zszedłem na dół, w międzyczasie próbując dodzwonić się do Agaty. Kolejne próby połączenia się z nią kończyły się tylko jeszcze większym rozczarowaniem. Westchnąłem, próbując nie panikować. Była rozsądną kobietą i wiedziała, co robi. Pewnie czasami przetrzepałaby mi moją gęstą czuprynę, jeśli dowiedziałaby się, że martwię się o nią nawet, kiedy nie jej krótszą chwilę. Ale ja nie potrafiłem zmienić swoich przyzwyczajeń od tak. Ponownie wyjąłem telefon z kieszeni spodni, leniwie przeciągając palcem po liście kontaktów. Zawahałem się, czy aby nie zadzwonić do babci, lecz po dłuższym namyśle zrezygnowałem z tego pomysłu. I tak chciałem sprawić jej niespodziankę, ponieważ chciałem przyjechać razem z wszystkimi do Truskolasów chociaż na dzień. Rozmawiałem jeszcze na ten temat z Jurgenem i na szczęście otrzymałem zgodę na taką eskapadę, chociaż po tym sezonie kończy z nami swoją przygodę. Powiedział, że dobrze mi zrobi taki rodzinny wyjazd z powrotem do Polski, chociaż na krótko. Szczególnie zależało mi na tym, aby Marci mogła się z nią w końcu zobaczyć.
Usiadłem na kanapie, nie mając na dzisiaj już żadnych zajęć. Rehabilitacja postępowała bardzo szybko, dzięki czemu dawała mi nadzieję na występ w finale Pucharu Niemiec. Ostatnio dużo czasu zajmowała mi fundacja, aczkolwiek i tak większą część pracy wykonywała Małgosia. Gdyby nie ona, pomysł spaliłby się na starcie. Niemal cały czas była w Polsce, dzięki czemu mogła wszystkiego pilnować na bieżąco. Kiedy chciałem zaproponować siostrze wyjazd do Warszawy, gdzie mieliśmy spotkanie w sprawie książki, ona stanowczo odmówiła. Była jeszcze wtedy w Monachium... Z resztą, o ile dobrze pamiętam, ostatnio nie miała ochoty przyjeżdżać do Dortmundu. Podskórnie czułem, że jednak nie odważy się tutaj zamieszkać na stałe i ostatecznie zostanie tam. Pod wpływem tych niezbyt optymistycznych myśli po plecach przeszły mi dreszcze. Przez okno z widokiem na ulicę zobaczyłem biegnące Marco, który najwyraźniej kierował się w stronę drzwi do domu. Momentalnie się podniosłem i wyszedłem mu na przeciw, zastanawiając się, czemu pędził tu na złamanie karku.
- O co chodzi? - zapytałem, marszcząc czoło, kiedy wszedł zziajany do przedpokoju. Musiał biec tutaj aż od samego ośrodka treningowego, więc musiał być teraz naprawdę wyczerpany. Pochylił się w pół, próbując złapać oddech. Cały czas próbował coś mi przekazać, ale nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Po twarzy spływały mu kropelki potu. Bez większego zastanowienia zaprosiłem go do salonu, po drodze zabierając z kuchni butelkę wody mineralnej, którą wręczyłem klubowej jedenastce. W jednej chwili wypił prawie połowę.
- Wcale nie mogłem się do Ciebie dodzwonić... Nikt nie odbierał, nawet Jessica! - zaczął wyraźnie zbulwersowany, jakbym ja był wszystkiemu winien. Kompletnie nie rozumiałem, o co mu może chodzić. Przecież nic mu nie zrobiłem, nawet, jeśli nadal był zły za te żarty z ubiegłego tygodnia, które miały poprawić atmosferę przed nadchodzącym spotkaniem.
- Ej, uspokój się. O co Ci chodzi? - zapytałem najspokojniej, jak potrafiłem. Był widocznie zdenerwowany i nie powinienem był tego zlekceważyć. Zazwyczaj nic nie potrafiło wyprowadzić do z równowagi, dlatego musiało być to coś poważnego.
- Właściwie, to muszę zapytać o to Ciebie - powiedział, nie musząc już robić sobie chwili przerwy na oddech. - Jakieś pół godziny temu Mario dzwoni do mnie spanikowany, bo się nieźle schlał i chłopak nie może tutaj przyjechać, a podobno jest źle.
- Z kim? - spytałem, czując się coraz bardziej skołowany całą tą sytuacją.
- Z Marcelą!
-------------------------------------------------------------------------------
Znając życie, to pewnie chcecie mnie zatłuc, bo pewnie ten rozdział wiele nie wyjaśnia... Ale i tak jestem wam bardzo wdzięczna, że wciąż ze mną jesteście i wspieracie mnie swoimi opiniami. c: Oczekujcie pilnie kolejnych rozdziałów... bo będzie ciekawie. ;) 



sobota, 25 lipca 2015

Rozdział 20. To wszystko twoja wina.

Nie mogłem uwierzyć, że od tak potrafiła mnie zostawić. Jednak po raz kolejny to ja zawaliłem na całej linii. I prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie odbudować zaufania, którym obdarzyła moją zadufaną w sobie osobę. Na początku był jeszcze czas, żeby jej to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Teraz każdy dzień spędzony z Marcelą przepadł bezpowrotnie. Tak mocno zacisnąłem palce na szyjce butelki od whisky, aż zbielały mi kostki. Kiedy po powrocie z naszej wspólnej wycieczki wysiadłem z samochodu, ona już trzaskała drzwiami od bloku i zaszyła się w swoim mieszkaniu. Przez cały ranek próbowałem się do niej dobić, ale przypominało to ciągłe mówienie do ściany. Wykorzystała chwilę mojej uwagi i wymknęła się czym prędzej na pociąg do Dortmundu. Przecież równie dobrze mogłem koczować pod drzwiami dziewczyny i wtedy nie miałaby okazji do ucieczki. Od tego zdarzenia minęło dopiero kilka godzin, a ja wciąż czuję się przytłoczony nawałem jej smutku. Okazało się, że jestem zdolny do wyższych uczuć. Olałem trening, kolejne telefony od brata Ann oraz moich przyjaciół. Również Marco. Jego szkoda było mi najbardziej. Czemu miał cierpieć z powodu humorów takiego idioty jak ja? Prychnąłem lekceważąco, odstawiając z hukiem alkohol na szklany stolik, który jakimś cudem jeszcze trzymał się w jednym kawałku.
To już koniec? Po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem, postanowiła odstawić mnie na boczny tor? Dobrze wiedziałem, że to moja wina, ale nie potrafiłem do końca wbić sobie tego do głowy. Mój ośli upór w końcu się na coś przydał! Kiedy przejechałem drżącym palcem po ekranie komórki, miałem ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń. Większość od Pepa, ale było też kilka... od Jess i Agaty. Z tego, co zdążyłem zauważyć, dzwoniły niemal na przemian. Niestety jakieś pół godziny przestały.
- Jaka szkoda - powiedział z widocznym sarkazmem, nawet nie próbując wstać. Ukryłem twarz w dłoniach, oddychając ciężko. - Ładnie to tak, Mario? Już ją sobie odpuszczasz? Chyba nie po to łaziłeś tyle za tą cholerną kobietą, żeby w końcu móc udowodnić, że nie jesteś tylko idiotą, tylko kimś więcej.
Nie zdążyłem jej nawet powiedzieć, jak bardzo... Wzdrygnąłem się gwałtownie. To było już naprawdę powyżej jakiejkolwiek krytyki. Często zdarzało mi się po mocnej dawce alkoholu, ale nigdy nie dochodziło do takich wyznań. Z wyjątkowo nostalgicznych rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi, który dzwonił niepokojąco głośno. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę przedpokoju, co chwila łapiąc się ściany, żeby nie wywalić się na podłogę. Jeśli człowiek wypije pół butelki, to ma do tego prawo. Nikle uniosłem kąciki ust ku górze, nie mogąc się nadziwić, kto stoi na mojej wycieraczce.
- Znów się schlałeś - powiedziała znudzonym głosem, wyginając swoje pełne usta w parodii słodkiego uśmieszku, który w tej chwili tylko działał mi na nerwach. Potrząsnęła swoimi włosami, a do moich nozdrzy momentalnie dobiegł zapach jej migdałowego szamponu. Jak na późną porę ubrała się odpowiednio wyzywająco. Dekolt koronkowej bluzki szatynki odsłaniał więcej ciała, niż naprawdę powinien, ponieważ biegł niemal do samego pępka. Spodenki równie dobrze mogły spełniać inną funkcję ubioru, chociaż nawet nie byłem teraz w stanie dociekać, jaką konkretnie.
- To wszystko twoja wina - wymruczałem leniwie, opierając się barkiem o futrynę drzwi, na razie nie mając ochoty wpuszczać jej do środka, czego najwyraźniej nie potrafiła pojąć. Przewiercała mnie swoim jadowitym spojrzeniem niemalże na wylot, chyba zapominając o swojej misji, którą miała zamiar tutaj spełnić. Po chwili wyraz twarzy dziewczyny złagodniał, a jej klatka piersiowa unosiła się w spokojnym tempie. A miałem nie patrzeć w tamtą stronę.
- Mario, posłuchaj... - powiedziała spokojnym tonem, a ja tylko parsknąłem zdławionym śmiechem. Jeszcze jakiś czas temu pewnie nabrałbym się na te słodkie spojrzenia Ann i deklaracje o jej domniemanej 'świętości'. Szkoda, że dopiero teraz ktoś zabrał mi tą czarną płachtę sprzed oczu.
- Ona przez Ciebie płakała. Rozumiesz? - warknąłem, czując narastającą wściekłość. - Nie dorastasz jej do pięt, a mimo tego była smutna, ponieważ zwróciłem uwagę na taką osobę, jaką jesteś ty!
Przewróciła teatralnie oczami, ostrożnie przejeżdżając swoimi paznokciami po moim ramieniu. Z trudem powstrzymałem się od strzepnięcia jej smukłej dłoni, która wędrowała coraz bardziej w górę. Zacisnąłem zęby, pozwalając sobie tylko na nikły grymas niezadowolenia.
- Wyjechała do swojego brata - mruknęła cichym szeptem, zbliżając się niebezpieczne blisko mnie. Najwyraźniej nie potrafiła zrozumieć, że ja też mam coś takiego jak 'strefa prywatności', a u niej w słowniku takie wyrażenie nie istniało. - A ciebie zostawiła tutaj zupełnie... samego. Ja bym nigdy czegoś takiego nie zrobiła.
- Co ty nie powiesz - odchrząknąłem, próbując ukryć szeroki uśmiech spowodowany niedowierzającą bezczelnością dziewczyny. Chyba nic nie potrafiło jej uzmysłowić kilku istotnych faktów. Nadal próbowała przyssać się do mnie niczym pijawka.
- Nie daj się prosić - wychrypiała głosem pełnym namiętności. A ja mogłem posłać jej jeden z moich cwanych uśmieszków.
- Nie zamierzam Cię więcej tutaj widzieć.
Trzasnąłem Ann drzwiami niemalże przed samym nosem. To niewiarygodne, jak bardzo złość potrafiła wyparować ze mnie cały alkohol. Z powrotem usiadłem na kanapie, przez dłuższą chwilę przerzucając telefon między rękami. Zacząłem się zastanawiać, czy jeszcze chciałaby ze mną po tym wszystkim porozmawiać. Może gdybym wytłumaczył mojej niedoszłej narzeczonej po kolei tą zagmatwaną sytuację, zrozumiałaby moje szczeniackie postępowanie? Kogo ja oszukuję. Raz na zawsze swoją szansę na zdobycie takiej niesamowitej kobiety, jaką była właśnie ona. Zamarłem, na podświetlonym ekranie dostrzegając numer Agaty. Odebrałem bez najmniejszego wahania.
- Mario... Przyjeżdżaj do Dortmundu. Z Marcelą jest naprawdę źle.
                                            ----------------------------------------------------------
Z górę chcę was przeprosić za tak krótki rozdział. Sama nie wiem, czemu nie jestem z niego zadowolona. Coś mi tutaj nie pasuje. Ale to już wasza rola w tym, żeby stwierdzić, czy coś faktycznie jest nie tak. :) Nie będę ukrywać, że powoli zbliżamy się do końca... 


piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 19. Nie obchodzi mnie twoje zdanie!

Przyłożyłam głowę do zimnej szyby samochodu, obojętnym wzrokiem obserwując przesuwające się krajobrazy za oknem. Mocno się rozczarowałam, kiedy Mario postanowił, że wprost ze szpitala pojedziemy do Monachium. Chciałam tam jeszcze zostać, żebyśmy mogli w spokoju jeszcze się sobą nacieszyć. Tak naprawdę nie byłam pewna, kiedy zobaczymy się jeszcze raz na tak długo. Próbowałam go jakoś przekonać, ale on był niebywale nieugięty. Kątem oka zerknęłam na bruneta, przypominając sobie sen, od którego to wszystko się zaczęło. Wzdrygnęłam się mimowolnie, a przed oczami stanęła mi plama krwi, która kwitła niczym kwiat na jego koszulce. Moje serce zadudniło boleśnie. Boże, jak ja się o niego bałam. Nie wiedziałam, czy mam mu o tym powiedzieć. Doszłam do wniosku, że nie warto ponownie kusić losu. Wyciągnęłam nogi przed siebie, z nikłym uśmiechem na ustach wdychając zapach bluzy Niemca. Popatrzył na mnie spod uniesionej brwi, kiedy poprosiłam go o nią przed wyruszeniem w drogę. Jednak w końcu tylko wzruszył ramionami i oddał mi ją z wyraźną przyjemnością. Mimo wczesnego południa słońce nadal kryło się za chmurami, a moje plecy nadal przeszywały zimne dreszcze.
- Pojedziesz ze mną do Dortmundu? - wyszeptałam cicho, odwracając twarz w jego kierunku. Pamiętam, jak Kuba niemalże krzyczał przez słuchawkę, kiedy opowiadałam mu o tym, co zaszło. Zagroził, że jeśli on tu przyjedzie, porządnie mu coś wytłumaczy. Mimo tego chciałam, żeby ze mną był. Zacisnął usta w wąską kreskę, nadal zacięcie wpatrując się w drogę przed sobą. Nie musiałam zbytnio się wysilać, żeby wiedzieć, jaka będzie jego odpowiedź. Tym razem naprawdę chciałam, żeby się tam ze mną wybrał, w przeciwieństwie do poprzednich sytuacji, kiedy to ktoś - zazwyczaj był to Marco - zdradzał miejsce mojego pobytu.
- Dobrze wiesz, że jestem teraz potrzebny w Monachium - powiedział, zrezygnowany kręcąc głową. Niby co mogło być ważniejsze od mnie? Wiem, takie myślenie przedstawiało moją osobę jako cholerną egoistkę, ale chciałam wiedzieć, co takiego zatrzymuje go od tego, żeby tam ze mną być. Zazwyczaj był pierwszym chętnym do jakichkolwiek wypraw z moim udziałem. Nagle poczułam, jak kąciki moich oczu stają się wilgotne. Nie, tylko nie to. Nie mogę się przed nim rozpłakać na dobre, ponieważ zapewne tak by to wyglądało. Nadal byłam silnie osłabiona po tym ataku wysokiej gorączki, co nie wpływało pozytywnie na moje samopoczucie, dodatkowo spotęgowane wyraźną odmową klubowej dziewiętnastki. Niby nie powiedział tego wprost, ale przecież jeszcze potrafię czytać między wierszami.
- Niby komu jesteś potrzebny bardziej niż mi? O ile dobrze pamiętam, leczysz kontuzję. Dali ci kilka dni wolnego - odparłam, nie potrafiąc opanować nadmiernego drżenia w głosie. Chciałam poruszyć jego sumienie. Jeśli takowe w ogóle posiadał.
- Ann, do jasnej cholery! - niemalże krzyknął, zaciskając palce na skórzanej kierownicy.
Wzdrygnęłam się gwałtownie, patrząc na niego rozszerzonymi oczyma. Z trudem trawiłam to, co przed chwilą mi powiedział. Czułam, jakby ktoś wyjątkowo mocno uderzył mnie w policzek. Nawet nie poczułam, kiedy łzy zaczęły rwącym strumieniem spływać po twarzy. A więc tak to wygląda. Jakby to ona wygrała, a nie ja.
- Czemu jej pomagasz? Przecież z nią zerwałeś... - wydusiłam z zaciśniętego do granic możliwości gardła. Nagle usiadłam prosto, spoglądając na niego twardo. - Kiedy byłeś ze mną, nadal utrzymywałeś z nią kontakt?
Przecież równie dobrze mógł się umawiać z nami obiema naraz. Przeklęłam siebie w myślach za taką naiwność. Minęło już kilka minut, a on nadal migał się od udzielenia mi odpowiedzi. Mój płacz go nie ruszył. Jakbyśmy byli dla siebie kompletnie obcy. Przynajmniej ja to tak rozumiałam. W tej chwili mogłam mu powiedzieć, że z nami koniec. Nie będzie już 'nas'. Ale jakoś nie potrafiłam się na to zdobyć. Jakaś część mojej duszy nadal chciała przebywać z tym aroganckim dupkiem.
- Nie bezpośrednio z nią, tylko z jej bratem. Przyjaźnimy się. On do mnie zadzwonił, żebym do niej przyjechał - westchnął zrezygnowany, kiedy wyciągnął w moim kierunku dłoń, a ja ją odtrąciłam.
- Nie jesteś chłopcem na posyłki, a tym bardziej dla niej! - krzyknęłam, chowając twarz w dłoniach. - Wiesz, jak się teraz czuję?
Zwinęłam się w kłębek, próbując uspokoić swój świszczący oddech. Niepokojące ciepło rozchodziło się po całym moim ciele, a ja miałam wrażenie, że nie potrzebnie tak szybko wyjeżdżaliśmy ze szpitala. Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. A może tylko niepotrzebnie dramatyzowałam, chociaż miałam do tego pełne prawo. Nie miałam ochoty nawet patrzeć na Mario. Przez cały czas mnie oszukiwał. Oszukiwał, że nie ma z Ann żadnego kontaktu. Zawsze lubił sprawiać mi niespodzianki. Nie wiem, czy zdawał sobie konsekwencji swojego zachowania. Wiedział, że nasz 'związek' to stąpanie po cienkim lodzie, a on właśnie pękał. Oblizałam spierzchnięte wargi koniuszkiem języka, jednocześnie wierzchem dłoni ocierając zaschnięte strugi łez. Po raz kolejny sprawił, że byłam nim rozczarowana. Czemu łudziłam się, iż w końcu będzie inaczej? Kogoś takiego nie można zmienić, choćbym była jakąś boginią.
- Nie zamierzam wypuszczać Cię w takim stanie w tak długą drogę samą. Zostajesz u mnie, zrozumiano? - warknął, a po chwili zastanowienia otworzył usta, widząc moją zaciętą minę. - Nie ma żadnej dyskusji. Zajmę się tobą, aż wrócisz do normalnego stanu.
- Nic nie obchodzi mnie twoje zdanie! Pojadę do Dortmundu, czy Ci się to podoba, czy nie!

[Jessica]

Spojrzałam na śpiącą Marcelę wyraźnie zaniepokojona. Nie podobało mi się to, jak ostatnio się zachowywała. Odebrałam ją z dworca, a ona niemalże zemdlała w moich ramionach jeszcze na peronie. Ciągle była niesamowicie blada. Na szczęście Marco jeszcze nie wrócił z treningu, za co podziękowałam losowi. Przed kilkoma minutami zadzwoniłam do Agaty, żeby przyjechała do mnie szybko. Zgodziła się, a ja podziękowałam jej stokrotnie. Córeczki zostawiła pod opieką Kuby. Z śmiechem zauważyła, że udało się żonie wygonić go na plac zabaw z pociechami. Drżałam na całym ciele, między smukłymi palcami miętosząc kartkę z wyniki badań mojej przyjaciółki. Było wiele gorzej, niż przypuszczałam. Od momentu, kiedy zasnęła, ja wyjęłam kopertę z jej walizki, zastanawiałam się, jak ja to z siebie wyduszę. Głównie dlatego potrzebna mi była żona Błaszczykowskiego. Ona będzie wiedziała, co zrobić. Wiedziałam już od dłuższego czasu, że mogę na niej polegać. W zasadzie to dzięki niej poznałam Marco. Mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego wieczora, który zmienił moje życie na dobre. Skrzywiłam się nieco, kiedy poczułam w kieszeni szortów ciche buczenie. Odebrałam prędko, nie chcąc w żaden sposób zbudzić śpiącej dziewczyny.
- Halo? - zapytałam zmęczonym głosem, wierzchem dłoni pocierając coraz bardziej bolące skronie.
- Tu ja - usłyszałam znajomy głos blondyna - chciałem Ci tylko powiedzieć, że jadę teraz z Łukaszem i Matsem do głównej siedziby Borussii, bo podobno Jurgen chciał nas tam widzieć. Nie będziesz na mnie zła?
- Skąd - wymamrotałam, wyobrażając sobie teraz jego twarz rozciągającą się w szerokim uśmiechu. - Jak będziesz wracał... Wstąp do apteki po jakieś tabletki na ból głowy i uspokojenie. Proszę.
- Okej, nie ma sprawy.
Nie pociągnął dalej tego tematu, ale po jego tonie wypowiedzi mogłam się domyślić, że będzie chciał po powrocie dociec prawdy. A ja nie mogłam mu na razie pisnąć słówka, ponieważ wypaplał by to Kubie... i Mario, do czego nie mogło dojść pod żadnym pozorem. Wątpię, żeby Marcela nawet później chciała mu to powiedzieć. Zbyt dobrze ją znałam, chociaż na przestrzeni lat widywałyśmy się sporadycznie. Spojrzałam na nią dzisiaj po raz setny. Za każdym razem mój ból głowy był coraz mocniejszy, a ja nie wiedziałam, jak temu zaradzić. W tej sytuacji tak naprawdę najsprawiedliwiej byłoby czekać, aż moja przyjaciółka się obudzi. Ale miałam złe przeczucia co do jej humoru. Parsknęłam zduszonym śmiechem. Czemu ja się łudzę. Ja na jej miejscu też byłabym niezadowolona. Nawet wściekła. Sama prawie zasypiałam, ale musiałam się nieźle trzymać do momentu, aż przyjedzie Agata. Może to od samego patrzenia na wymęczoną przyjaciółkę wprawiłam się w taki stan.
Niemalże zleciałam z fotela, kiedy dzwonek do drzwi wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. Odłożyłam kartkę z wynikami badań na stolik, łypiąc na nie złowrogo. Jak to możliwe, żebym o dwunastej była już tak wykończona? Pragnęłam, żeby ten dzień jak najszybciej się skończył. Blondynka spojrzała na mnie zdziwiona, wkraczając bez zaproszenia do przedpokoju. Okazało się, że zapomniałam zamknąć mieszkania na klucz, kiedy wlekłam Marcelę na kanapę.
- O co chodzi? - zapytała szeptem, zauważając siostrę swojego brata, która na razie nie była świadoma rzeczy, który działy się wokół niej. Jeszcze. Przełknęłam nerwowo ślinę, krótkim skinięciem wskazując ten nieszczęsny papierek leżący na szklanym blacie. Agata chwyciła go między swoje dłonie i zaczęła cicho czytać wszystko, aż umilkła, kiedy to doszła do samego końca. Dopiero wtedy umilkła, najwyraźniej zaczynając szarpaninę z swoimi własnymi myślami. Usiadła z głuchym westchnieniem na fotel, zaciskając smukłe palce na szarym obiciu. Jasne kosmyki włosów zasłoniły jej twarz, kiedy pochyliła głowę w dół. Była równie przerażona jak ja, a nawet bardziej.
- Jak? - warknęła przeciągle, a jej klatka piersiowa zaczęła się unosić w zastraszająco szybkim tempie. W pewnym momencie przestraszyłam się, że zaraz będę musiała dzwonić po karetkę, ponieważ trwała w takim stanie przez dłuższą chwilę.
- Przecież...
- Kuba zabije Mario, jak się o tym dowie.
                                           ---------------------------------------------------------------
 Nie wiedziałam, że z tym rozdziałem będę się aż tak męczyć, ale w końcu udało mi się go skończyć. I niestety muszę was zasmucić pewną wiadomością : w przyszłym tygodniu rozdział prawdopodobnie się nie ukaże, ponieważ nie będę go miała czasu go pisać. :) Mam nadzieję, że się nie pogniewacie. ;) 




piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 18. Nie odchodź...

Niedobrze. 
Z trudem otworzyłam ciężkie powieki. Przekręciłam się na bok, dostrzegając, że leżę na kafelkach w kuchni. Moje serce zadudniło niespokojnie w piersi, obijając się o żebra. Niemalże krzyknęłam, dostrzegając krew na mojej ręce. Podniosłam się z impetem, prawie uderzając głową w szafkę. Obejrzałam ją dokładnie... jakbym chciała sobie przypomnieć, co takiego mogło się wydarzyć. Słabym głosem zawołałam Mario, nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca ani o milimetr. Jednak on nie ważył się odpowiedzieć. W domu panowała głucha cisza, przerywana tylko moim głośnym oddechem. Przełknęłam ślinę, zamglonym wzrokiem rozglądając się wokół. Pisnęłam przerażona, dostrzegając małe kropelki szkarłatnej cieczy na białej podłodze. Na trzęsących się nogach szłam za tym tropem, nie mając odwagi na to, żeby zawrócić. Już za późno. Ta myśl zabrzęczała nieznośnie w mojej głowie, jakby mogła dotyczyć czegoś jeszcze. W miarę, jak ślady stawały się coraz wyraźniejsze, a krwi przybywało. W pewnym momencie poślizgnęłam się na podłodze, upadając na nią z głośnym łoskotem. Poczułam w ustach ten znajomy, metaliczny smak, który nigdy nie przynosił ze sobą niczego dobrego. Cały przód mojej koszulki i jasnych dżinsów był przesiąknięty czerwoną posoką, a ja jęknęłam z obrzydzeniem, nie mogąc wstać. Po wielu mozolnych próbach udało mi się utrzymać równowagę i stanąć na trzęsących się nogach. Z każdą chwilą byłam coraz bardziej przerażona. Bałam się, co takiego mogę zobaczyć na końcu mojej wędrówki. Ale nie. Musiało to nastąpić szybciej, niż się spodziewałam. 
- Mario! 
Jego imię wyrwało się z mojego gardła niczym spłoszony ptak uciekający gdzieś w dal. Zalewając się łzami, podeszłam do nieruchomego ciała bruneta. Przyklękłam przy nim, trzęsącymi się dłońmi próbując wyczuć puls. Nie potrafiłam się opanować. Cała koszulka Niemca była mokra od krwi, która była świeża. Moje łzy skapywały na blade policzki chłopaka, jakby to mogło zmienić cokolwiek. 
- Przecież ja cię nie mogę stracić... Boże, obudź się! Nie odchodź... Mario... Ja... 
Nie potrafiłam tego powiedzieć. Czemu w obliczu czegoś takiego chociaż raz nie mogłam wyznać mu prawdy? Zasługiwałam na tyle. Okropny ból dzielił moje serce na milion kawałków. Już raz w życiu cierpiałam podobnie, a teraz stare rany otworzyły się na nowo. Przy każdym uderzeniu serca czułam, jak wbija się w nie milion małych igiełek, które nie dawały mi zapomnieć o swoim istnieniu. Czekały kilka lat, uśpione, aby pewnego dnia zaatakować z zdwojoną siłą, nie dając mi najmniejszego wytchnienia. Tuliłam do siebie jego ciało, prosząc tylko o jedna. Żeby otworzył swoje oczy, które mogłoby spoglądać na mnie choćby z nienawiścią albo pobłażaniem. Żeby usta bruneta odnalazły moje spierzchnięte wargi, które być może nigdy nie poczują ich słodkiego smaku. Żeby po prostu żył. Żeby wrócił. Przecież to było tak proste, czyż nie? Łudziłam się, że zaraz się obudzi i razem będziemy się z tego śmiali. To zdarzenie jest głupim nieporozumieniem, które nigdy nie powinno mieć miejsca. 
- Kocham Cię, idioto! - wyszlochałam, biorąc głęboki wdech. - Tylko się obudź, dobrze? 
Jak mogłam dopuścić do tego, że nie powiedziałam mu tego wcześniej? Teraz było za późno. Pamiętam, jak jakiś czas temu przyłożyłam rękę do jego klatki piersiowej i czułam równomierne bicie serca bruneta. Z łatwością przypomniałam sobie wszystkie chwile, które spędziłam z nim do tej pory, rozpoczynając od tamtego przypadkowego spotkania w klubie. Chłonęłam ponownie niczym gąbka każdy nasz pocałunek, nawet najmniejszy dotyk dłoni Niemca. Nie chciałam o nim zapomnieć. Nie wiem, czemu los musiał być dla mnie aż tak okrutny. Najpierw mama, a teraz osoba, którą... pokochałam. 
- Przepraszam, kochanie - wyłkałam, nawet nie próbując bronić się przed przytłaczającą ciemnością. Tak było prościej. O wiele prościej. 


[Mario]

Dobrze wiedziałem, że to tylko i wyłącznie moja wina, nikogo innego. Mogłem jej przecież nie wrzucać do tego basenu. Upiłem kolejny łyk wyjątkowo słodkiej kawy, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem po szpitalnym korytarzu. Odłożyłem tekturowy kubek na stolik, nie mając już na nią najmniejszej ochoty. Nie zdziwiłem się zbytnio, kiedy nie dostrzegłem o trzeciej w nocy tłumu pacjentów i lekarzy. Był tylko jeden, aczkolwiek z całym zastępem opiekuńczych pielęgniarek, którzy od razu zajęli się rozgorączkowaną Marcelą. Aż nazbyt wyraźnie pamiętam, jak niewiele ponad godzinę temu szamotała się w moich ramionach, przez cały czas powtarzając, że nie chce mnie stracić. Nic z tego nie rozumiałem. Przecież z nią byłem. Wstałem powoli z plastikowego krzesełka, czując, jak moje stawy niemiłosiernie trzeszczą. Zacząłem iść korytarzem wgłąb szpitala, próbując sobie przypomnieć, za którymi drzwiami leży moja przyszła narzeczona. O ile zechce w końcu przyjąć moją propozycję. Robiłem wszystko, żeby jej pokazać, jak bardzo mi na niej zależy, ale ona najwyraźniej jeszcze tego nie zrozumiała. Miałem wrażenie, jakby nic do niej nie docierało. Kompletne zero. Zatrzymałem się gwałtownie, dostrzegając ją w końcu. Bezszelestnie wsunąłem się do pokoju, oddychając z ulgą, kiedy nie dostrzegłem innych form życia oprócz mnie i jej. Mysie włosy rozsypały się jej po całej poduszce, mieniąc się prawie niczym srebro w świetle szpitalnych lamp. Poruszyła się niespokojnie pod kołdrą, zaciskając zbielałe palce na krawędzi łóżka. Jakby wyczuła, że przy niej jestem. Była tak nienaturalnie blada. Gdyby nie unosząca się klatka piersiowa dziewczyny, pomyślałbym, że po prostu... Wzdrygnąłem się mimowolnie. Nie potrafiłem o tym myśleć albo powiedzieć o tym na głos.
Kiedy dostatecznie wytężyłem wzrok, mogłem dostrzec na jej policzkach ślady łez, które umiejętnie starłem zaraz po jej nagłym przebudzeniu. Bezustannie szlochała, że nie może mnie stracić. Ująłem delikatnie jej dłonie, po chwili zamykając je w swoich. Do Kuby nie mogłem się dodzwonić, co raczej o tej porze było bardziej zrozumiałe. Nie będzie zadowolony, jeśli dowie się, czemu tak naprawdę wylądowała tu jego siostra. Ale nie mogłam go oszukać. Prędzej czy później i tak dowiedziałby się prawdy. Wstrzymałem oddech, kiedy do pomieszczenia weszła jedna z pielęgniarek, która najpierw spojrzała na mnie z frustracją, aby po chwili po prostu... wyjść. Zdezorientowany zamrugałem powiekami, ponownie całą swoją uwagę skupiając na Polce. Patrząc na przykładzie Agaty i Ewy, powiedziałem kiedyś prosto z mostu Błaszczykowskiemu i Piszczkowi, że w tym kraju chyba nie ma brzydkich kobiet. Klubowa szesnastka napomknął wtedy coś o swojej siostrze, ale ja nie słuchałem. Jak zwykle. Byłem tylko rozwydrzonym dzieciakiem, który nie znał życia... i chyba wiele się nie zmieniłem. Chociaż ostatnio się starałem, żeby zmienić ten stan rzeczy. Chciałem to dla niej zrobić.
- Mario - powiedziała spanikowanym tonem, będąc gotową do płaczu. Nie zważając na to, że mogą mnie stąd wywalić na zbity pysk, ułożyłem się obok niej na łóżku. Przylgnęła do mnie niespodziewanie szybko. Oparłem twarz na delikatnym zagłębieniu szyi dziewczyny, mogąc w końcu spokojnie odetchnąć.
- Lepiej się czujesz? - zapytał szeptem wprost do ucha, aby następnie spojrzeć w jej roziskrzone oczy. Mogłem w nie spoglądać godzinami. Tylko jak mam ją jeszcze do tego przekonać? Ku mojemu zdenerwowaniu powoli kończyły mi się pomysły. Ale potrzeba jest zazwyczaj matką wynalazków.
- O wiele - odparła, głośno przełykając ślinę - niepotrzebnie poszliśmy na ten spacer. Pewnie mnie przewiało i tyle.
Nawet teraz chciała udowodnić, że ta gorączka to jej wina, chociaż ta wersja aż za dużo mijała się z prawdą. Pogłaskałem wierzchem dłoni policzek Marceli. Wydawało mi się, że nieznacznie zadrżała pod wpływem mojego dotyku.
- Mogłem Cię rano nie wrzucać do tego basenu - warknęłam, będąc coraz bardziej na siebie zły. - Gdyby nie ja, nigdy byś się tutaj nie znalazła.
- Proszę, daj spokój - westchnęła, z trudem przełykając ślinę. Zakląłem cicho pod nosem, widząc jej podkrążone oczy. W dodatku jeszcze nie dawałem teraz spać dziewczynie, co musiało ją dodatkowo męczyć. - Bardzo się Cieszę, że tutaj jesteś.
Tak jak kiedyś, położyła swoje splecione dłonie w miejscu, gdzie rytmicznie biło moje serce. Jakby chciała przekonać się na sto procent, iż na pewno jestem obok niej. Poniekąd był to mój obowiązek. Zza kurtyny gęstych rzęs patrzyły na mnie jej błękitne oczy. Zaczerpnąłem głęboko powietrza, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk.
- Musisz koniecznie jechać do Monachium? - zapytała sennym głosem, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Nie. Nigdy Cię nie zostawię.
             ---------------------------------------------------------------------------------
Jak wam mija pierwszy tydzień wakacji? Powiem wam, że jestem niesamowicie podekscytowana nadchodzącymi dniami lipca. Ma się tyle wydarzyć... Więc chciałabym was od razu uprzedzić, że nie wiem, czy będę w stanie dodawać rozdziały co tydzień. Z góry proszę was o wybaczenie z powodu tej niedogodności. Mam nadzieję, że ten rozdział podobał się równie mocno, jak i poprzednie. :)