sobota, 16 maja 2015

Rozdział 13. Z tobą pójdę wszędzie.

Zaparło mi dech. Zamrugałam gwałtownie powiekami, nie mogąc uwierzyć, że dzieje się to przed moimi oczami. Postawił mnie w niekomfortowej sytuacji, z czego pewnie zdawał sobie sprawę. Kątem oka widziałam miny zebranych, który mówiły wszystko za siebie. Nawet nie drgnęłam. Myślałam, iż nic gorszego już mnie nie spotka. Jak on mógł zdobyć się na coś takiego po tygodniach zimnej obojętności? Miałam ochotę wykrzyczeć mu to w twarz, ale jakiś cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał co innego. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że mogłabym teraz przyjąć śmiałą deklarację Mario. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, wkrótce gubiąc się w jego głębokim spojrzeniu. Ganiłam siebie za to, że tak łatwo potrafiłam ulec urokowi bruneta i być przez to narażoną na jeszcze głębszy ból, który czaił się gdzieś w głębi mojego serca. Najgorzej jednak było z Kubą. Patrzył zdezorientowany wszędzie, byleby tylko nie w moją stronę. Pewnie zastanawiał się teraz, w jaki sposób jego mała siostrzyczka tak szybko urosła i jest już dorosłą kobietą, która dokładnie wie, czego chce. Albo i nie. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Jedną opcję już odrzuciłam. Pozostała tylko jedna. Wstałam, przerywając powszechne poruszenie. Nie patrząc na nikogo, wyszłam, trzaskając drzwiami. Aż gotowałam się z wściekłości... rozpaczy. Nie musiałam długo czekać na niego. Czułam palący wzrok klubowej dziewiętnastki na swoich plecach. Powoli odwróciłam się do niego twarzą, jednocześnie próbując powstrzymać łzy cisnące się w kącikach oczu. Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. Dopiero po kilku minutach wystarczająco mocno zebrałam się w sobie, by coś powiedzieć.
- Jak ty to sobie wyobrażałeś? - zapytałam zdławionym głosem, obejmując się ramionami w talii, rekompensując sobie brak dodatkowego ciepła.
- Przez to, co mi powiedziałaś... Przemyślałem kilka rzeczy.
Widziałam, jak na mnie patrzył. Miał ochotę objąć mnie, przytulić, oprzeć podbródek na czubku mojej głowy. Niestety nie miałam pewności, że jutro nie strzeli mu coś do głowy i tak stan rzeczy nie będzie mu odpowiadał. Zacisnął pięści, a ja  odruchowo cofnęłam się o trzy kroki do tyłu. Nie wiedziałam, czemu to zrobił.
- Jakie to ma znaczenie? - warknęłam ostrzegawczo, próbując powstrzymać nadmiar emocji. Z jednej strony miałam wielką ochotę uderzyć go w policzek, lecz w efekcie byłam coraz bardziej zdezorientowana, oszołomiona takim obrotem spraw.
- Zachowywałem się wobec Ciebie jak ostatni dupek - powiedział, powoli podchodząc coraz bliżej mnie. Zadrżałam, ale nie z powodu obezwładniającego zimna. Nadal trzymał czerwone pudełeczko w dłoni, przewracając je zręcznie między palcami. Ponownie uklęknął, tym razem otwierając aksamitne wieczko. Pierścionek był niczym marzenie. Na środku tkwił średniej wielkości diament, otoczony jego maleńkimi kopiami. Połyskiwał nieznacznie, kiedy padało na niego światło księżyca. Jednak nadal coś nie było w porządku.
- Skąd niby mam wiedzieć, że za dwa dni się rozmyślisz i będziesz miał mnie gdzieś?
- Nie chcę, byś przed mną ciągle uciekała! - zawołał podniesionym głosem, marszcząc czoło. - Nie po to tutaj przyjechałem, żeby móc się z tobą tylko kłócić!
Moja klatka piersiowa opadała w zastraszająco szybkim tempie. Kątem oka dostrzegłam sylwetkę brata w zacienionym oknie. W każdej chwili byłby gotów interweniować, gdyby faktycznie zaszła taka potrzeba. Najchętniej cofnęłabym się w czasie, aby to odkręcić. Nigdy bym go nie spotkała. Nigdy nie miałabym dotkliwie zranionej dumy. Nigdy nie musiałabym czuć się jak... Wzdrygnęłam się na samą myśl, jak miałabym nazwać swój stan emocjonalny.
- Chciałbym, żebyś mimo wszystko dała mi jeszcze jedną szansę.
Ostatnie słowa wyszeptał, jakby bał się, że mogłyby ulecieć gdzieś daleko i nigdy nie wrócić. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki jak on może o prosić o cokolwiek. Sama do końca nie wiedziałam, co mam o tym sądzić. Nie chciałam szukać odpowiedzi na siłę, aby później mogła okazać się kłamstwem. Delikatnie uniosłam kąciki ust ku górze, chyba znajdując odpowiednie rozwiązanie. Fakt, może porywam się na coś, co praktycznie nigdy się nie spełni, ale czemu nie miałabym spróbować? Chciałam w końcu zobaczyć bruneta w normalnym świetle dnia. Poczuć, że nie jest zwykłym, bezczelnym gościem z irytującym poczuciem humory, którym ranił wszystkich wokół. W tym mnie, z czego najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy.
- Nie przyjmę teraz twoich zaręczyn - odchrząknęłam cicho, siląc się na rzeczowy ton głosu, który niestety i tak nieznacznie zadrżał - będziesz musiał mi pokazać, że naprawdę Ci na mnie zależy. To nie będzie tak proste, jak może Ci się wydawać.
- Proszę, tylko zostań w Monachium - westchnął błagalnie, wstając. Ostrożnie ścisnął moją dłoń, żebym przypadkiem nagle nie postanowiła odesłać go z kwitkiem.
- Nie mogę - mruknęłam, dostrzegając na jego twarzy rozczarowanie - obiecałam Kubie, że zostanę.
- Będę czekał cierpliwie - mrugnął porozumiewawczo. - Albo jeśli nie będę mógł wytrzymać bez mojej narzeczonej, to ją po prostu porwę i koniec.
- Jeszcze nie masz żadnego prawa mnie tak nazywać - warknęłam ostrzej, niż zamierzałam. Ostre kłucie w skroniach zwiastowało silny ból głowy. Potarłem je nerwowo wierzchem dłoni, spoglądając z rezerwą na Mario.
- Dobrze, spokojnie, przecież nie miałem zamiaru Cię obrażać - odparł pojednawczo, puszczając do mnie oko. Nadal staliśmy w pewnej odległości od siebie, a ja nie miałam ochoty jej zmieniać z powodu mojego brata. Mógłby to źle zinterpretować.
- Na pewno chcesz tam wrócić? - spytałam, ruchem głowy wskazując drzwi do domu. - Wątpię, żeby po tym wszystkim Kuba miał ochotę cię tam widzieć... Przecież nie był ślepy na to, jak zareagowałam na twoją niespodziankę.
- Z tobą pójdę wszędzie. Obiecuję.
Trudno mi było uwierzyć w nagłą przemianą bruneta. Byłam jednak zdania, że każdy zasługuje na szansę. On nie mógł tego zmarnować. Inaczej to byłby rychły koniec jego planów, które aż nazbyt wyprzedzały przyszłość. Być może naszą wspólną. Przyszłość.
-------------------------------------------------
Szczerze? Tak naprawdę nie jestem do końca zadowolona z tego rozdziału. Być może to wina mojego niezbyt dobrego samopoczucia i zdrowia, ale jedyna nadzieja w tym, żeby wam przypadł do gustu. Jestem bardzo ciekawa, jak zareagowaliście na tak śmiałe słowa Mario. :) 


piątek, 8 maja 2015

Rozdział 12. Marcelino, czy zechcesz...

Wpatrywałam się tępo w taflę lustra, próbując udowodnić sobie, że on dla mnie nigdy nic nie będzie znaczył i zostanie tak na zawsze. Czemu miałabym to zmieniać, jeśli nam obojgu z tym faktem żyło się o wiele lepiej? Nie jestem pewna, czy po naszej chłodnej i dość wybuchowej rozmowie ma jeszcze powody, żeby się ze mną kontaktować. Jakby na próbę założyłam tą czerwoną sukienkę, którą dostałam od bruneta w prezencie już jakiś jakiś czas temu. Odruchowo wygładziłam dłonią aksamitny materiał, pieszcząc go między smukłymi palcami. Miałam do udowodnienia, iż tak naprawdę widok czegoś związanego z nim nie wywołuje kującego bólu, który od wczoraj niemalże doprowadzał mnie do szału. W końcu zelżał, pozostawiając po sobie tylko nieprzyjemne wspomnienia. A może istniała inna przyczyna, dzięki której zdjęłam tą kreację z wieszaka? Prychnęłam rozbawiona, po raz setny przeczesując swoje mysie włosy szczotką. Mimo tego, że nie było na nich ani jednego kołtuna, nadal je czesałam. Ta czynność miała niesamowite właściwości uspokajające. Jednakże, kiedy tylko przymykałam powieki, widziałam... Zaklęłam cicho pod nosem, nadal chcąc o nim zapomnieć. Nie było to najwyraźniej tak bardzo proste, jak mi się na samym początku wydawało. Znając życie, Kuba zaraz zacznie dobijać się do drzwi łazienki z prośbą, żebym ją w końcu łaskawie zwolniła. Przeniosłam się do domu mojego brata zaraz po zjedzeniu śniadania z Jess. Marco spotkałam dopiero przed samym wyjściem, ale on i tak rozmawiał przez telefon, więc na krótkie powitanie skinęliśmy sobie głowami.
Spojrzałam na siebie jeszcze raz, dość krytycznie oceniając swój wygląd. Lekki makijaż powinien wystarczyć na taką kolację. Tak naprawdę to ja najbardziej wyróżniałam się z całego rodzeństwa. Oczywiście, nie tylko z powodu nietypowego koloru włosów. Nigdy nie potrafiłam być potulną dziewczynką i grzecznie czekać na swoją kolej. Zawsze wolałam wywalczyć pierwsze miejsce w szeregu. Tak naprawdę tylko dla Kuby byłam bardziej wyrozumiała, niż dla innych dzieci z naszego otoczenia. Głośno przełknęłam ślinę, z trudem pomijając tamten trudny dla nas wszystkich czas.
- Musisz jeszcze tak długo tam siedzieć? - krzyknął, co wywołało u mnie salwę śmiechu, dzięki czemu odgoniłam z swojej głowy chmurę czarnych myśli.
- Jeszcze chwilę!
Kiedy przez co najmniej ostatnią dobę nie miałam ochotę ciągle myśleć o tym, co zrobiłam brunet , przypominałam sobie jego wczorajszą radość po obwieszczeniu mojej decyzji o pozostaniu w Dortmundzie. Razem z Agatą już jutro miałyśmy wybrać się na obejrzenie pierwszego domu, który w dodatku stał niedaleko. Z cichym łoskotem odłożyłam szczotkę z powrotem do obszernej szafeczki, ostatni raz poprawiając niesforny kosmyk włosów, który wysunął się na sam środek gładkiego czoła. Wyszłam z łazienki, klatką piersiową niemalże zderzając się z klubową szesnastką.
- Naprawdę nieźle się odstawiłaś! Czyżby to dla Mario?
Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, jak mam zinterpretować jego słowa. Przecież... Struchlałam, przypominając sobie pewien istotny fakt. Marco zdradził ponownie miejsce mojego pobytu, które chociaż przez krótki okres czasu miało pozostać objęte tajemnicą. Nie potrafiłam uczyć się na własnych błędach, mimo tego, że powtarzałam je wielokrotnie. Pewnie będzie mnie to prześladowało zawsze, niezależnie od okoliczności. W zasadzie, nie miałam się czemu dziwić. Ci dwaj tworzyli parę przyjaciół, których mimo licznych, niezbyt przyjemnym okoliczności, więź nadal trwała.
- Nic o tym nie wiedziałam, że ma tutaj być - ucięłam, zaciskając wargi w wąską kreskę, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. - Uwierz, nigdy bym się dla niego tak nie wystroiła.
Najwidoczniej mój chłodny ton dość go zaskoczył, ponieważ podniósł ręce w obronnym geście i razem ze mną zszedł na dół, wprost do jadalni wręcz zalanej zachodzącym słońcem. Westchnęłam, krzyżując ręce na piersi w geście rezygnacji. Znajomy ból głowy powrócił ze zdwojoną siłą, a ja nie miałam ochoty z nim walczyć. Opadłam bezwładnie na kanapę, przyglądając się w zamyśleniu Agacie, która wróciła właśnie z pokoju Leny i zaczęła nakrywać do stołu. Zanim zdążyłam wstać i zacząć jej pomagać, na moje kolana wdrapała się Oliwka. Ucałowałam małą w czubek głowy, gładząc dziewczynkę po jedwabistych włosach. Nie mogłam opanować nagłego drżenia rąk. Sama nie wiem, czemu tak bardzo bałam się tego spotkania. Przecież obojętność z strony Niemca nie była mi aż tak bardzo obca. Kuba spoglądał na mnie z niepokojem, pewnie nie rozumiejąc, czemu się tak denerwuję. Ostrożnie kładł jeden talerz za drugim, nadal nie spuszczając ze mnie swojego czujnego wzroku. Nie wiedział wszystkiego. I tak naprawdę nie miałam ochoty, żeby poznał całą prawdę o tym, co wyprawiałam w Monachium. Niektóre rzeczy zdecydowanie lepiej jest przemilczeć. Niemalże podskoczyłam, widząc znajomy samochód Reusa.
- Wujek Marco! - zapiszczała uradowana dziewczynka, ześlizgując się powoli z moich nóg i pędząc w stronę przedpokoju. Podniosłam się z kanapy, wkrótce tonąc wśród uścisku mojej przyjaciółki. Puściła do mnie oko, widząc, w co się ubrałam. Trzepnęłam ją ostrzegawczo w ramię, po chwili niemalże tracąc oddech i zdolność racjonalnego myślenia. Mario wyglądał obłędnie. Nigdy nie widziałam go tak eleganckiego. Z trudem ustałam na miękkich nogach, mrucząc coś pod nosem do Marco na powitanie. Dopiero Kuba wyrwał mnie z odrętwienia, zapraszając nas wszystkich do stołu. Ja na szczęście zdążyłam wyrwać się do pomagania Agacie w nakładaniu spaghetti na talerze, przy tym zręcznie omijając bruneta. Mała Oliwie, niezwykle z siebie zadowolona, zasiadła uroczyście na kolanach swojego taty. Nie dość zrelaksowana zasiadłam na krześle, przez kilka chwil obserwując innych, dłużej zatrzymując się przy moim bracie, który widocznie rozbawiony wodził wzrokiem od mnie do naszego niespodziewanego gościa. Dopiero w momencie, kiedy poprosiłam o lampkę wina, rozmowa zaczęła się kręcić. O dziwo, nie schodziliśmy na temat związany z piłką nożną. Wkrótce potrafiłam bez większego skrępowania dyskutować żywo z innymi, nie zważając nawet na fakt, że on zdołał się odezwać. Uznałam to za duży plus. Jednakże spięłam wszystkie swoje mięśnie, kiedy grzecznie poprosił o uwagę. Zamarłam, podświadomie czując, że to nie może dobrze się skończyć. Podszedł do mnie, przez dłuższą chwilą spoglądając mi prosto w oczy. Najchętniej uciekłabym stąd w popłochu, byleby tylko być daleko. Uklęknął na jedno kolano, a moje serce nagle wykręciło fikołka. Z kieszeni czarnej marynarki wyciągnął czerwone pudełeczko, które w tej sytuacji mogło oznaczać tylko jedno.
- Marcelino, czy zechcesz zostać moją żoną?
                                                      ------------------------------------
Rozdział jest trochę krótszy niż na początku planowałam, ale mogę się założyć, że żadne z was nie zakładało takiego obrotu akcji. ;) Mam nadzieję, iż będzie z niego równie zadowoleni co ja. Muszę wam jeszcze raz podziękować za tyle motywujących komentarzy. <3 



sobota, 2 maja 2015

Rozdział 11. Daj sobie spokój.

Nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, czemu życie w stosunku do mnie może być aż tak bardzo podłe. Jakbym mało wycierpiała przez te wszystkie lata. Spojrzałam z zaciętą miną na moją przyjaciółkę, nawet nie siląc się na to, żeby przesunąć delikatnie palcem po ekranie dotykowym mojego telefonu. Pewnie odkrył fakt, że nie ma mnie w mieszkaniu i musiało to nim porządnie wstrząsnąć. Brunetka na migi pokazała, żebym odebrała. Ja jednak nie byłam do końca przekonana do tego całego pomysłu. Z mojego punktu widzenia to działanie było mocnym absurdem. Odetchnęłam z ulgą, kiedy to sam najwyraźniej dał za wygraną i zakończył połączenie. Między nami zapadła uciążliwa cisza, której do końca nie potrafiłam zrozumieć. Potrząsnęła głową i z szerokim uśmiechem na twarzy zaproponowała wspólne robienie późnego śniadania. Skinęłam głową, idąc wraz z nią z powrotem do kuchni. Nie mogłam zbyt długo cieszyć się spokojem ducha, ponieważ myliłam się co do Mario. Zadzwonił po raz któryś, a ja w końcu zdecydowałam, że tak nie może być. Chcę, czy też nie, w końcu muszę porozmawiać z tym nieznośnym i bezczelnych chłopakiem, jeśli to da mi chociaż częściowe szczęście. Wyszłam na taras, a mocne jak na tą porę roku promienie słońca momentalnie padły na moją twarz. Obojętnym wzrokiem obrzuciłam okolicę, ciesząc się jedynie z tego, że mam blisko do parku. W końcu będę mogła pobiegać w normalnym miejscu.
- Słucham - mruknęłam niechętnie, przykładając telefon do ucha. Z zniecierpliwieniem godnym małej dziewczynki czekałam, aż odpowie. Jeśli tego nie zrobi, po prostu raz na zawsze dam sobie z nim spokój. Pójdę zgodnie za radą Jess - jest kompletnym idiotą, jeśli nie docenia tego, kogo spotkał. Nie byłam osobą, która dałaby ciągle sobą pomiatać. I on dobrze o tym wiedział, mimo, iż znaliśmy się tak krótko.
- Gdzie ty się podziewasz, moja droga? - wycedził przez zaciśnięte zęby, być może właśnie teraz stojąc przed drzwiami mojego mieszkania. Mimowolnie uniosłam wargi ku górze, wyobrażając sobie jego niezadowoloną minę. Oddałabym niemal wszystko, żeby zobaczyć go w takim stanie, bym mogła chociaż przez krótką chwilą poczuć tą satysfakcję.
- Nie mam prawa spowiadać ci się z tego, co robię ani gdzie jestem - warknęłam nieprzyjemnym tonem głosu, który być może nie był w pewnym sensie najlepszy na to, żeby w ogóle zacząć rozmawiać.
- Tak uważasz? - powiedział ostrzej, najwyraźniej nie zdając sobie sprawę, jak pogarsza tym swoją nieciekawą sytuację. Coraz bardziej zirytowana jego wyjątkowo aroganckim zachowaniem parsknęłam śmiechem.
- Jesteś kompletnym... idiotą! - wybuchnęłam, w końcu mogąc swobodnie wyrzuć z siebie frustrację, która gromadziła się od kilkunastu dni. - Odzywasz się do mnie kiedy chcesz, traktujesz jak zabawkę, a żądasz jeszcze, bym za każdym razem, kiedy o to akurat poprosisz, zdradzała ci miejsce mojego pobytu?!
- A czego innego się spodziewałaś, co? Koncertów życzeń, księcia z bajki na białym koniu, słodkiej rzeczywistości?
Nabrałam głęboko powietrza, ponieważ jego słowa były niczym siarczyste uderzenie w policzek. Gwałtownie zamrugałam powiekami, nerwowo zaciskając smukłe palce na barierce. Chłodne powietrze orzeźwiająco uderzyło mnie w twarz.
- Boże, Marcela... - powiedział zadziwiająco spanikowanym głosem. - To nie tak miało zabrzmieć... Ja...
- A niby jak? Powiedziałeś po prostu, co o tym myślisz - mruknęłam, wzdychając cicho. W zasadzie, miał rację. Przecież nie składał mi żadnych obietnic. Nie wiem, co ja sobie myślałam.
- Gdzie jesteś? - zapytał błagalnym szeptem, ale byłam chyba zbyt dumna, żeby mu od tak odpowiedzieć. Zmrużyłam oczy, próbując przełknąć ten gorzki smak rozczarowania.
- Daj sobie spokój. Chciałam ci tylko przekazać, że nie wracam już do Monachium - odparłam przez zaciśnięte go granic możliwości gardło. - Odpuść sobie to, co nas kiedyś łączyło, dobrze? Dla świętego spokoju.
Klamka zapadła. Rozłączyłam się, pośpiesznie wkładając telefon do kieszeni dżinsów. Cóż, teraz musiałam wymyślić, w jaki sposób faktycznie wcielę swój nowy plan w życie. Z jednej strony czułam się podle, tak 'okrutnie' traktując bruneta, lecz sam sobie na to zasłużył. Uważał, że cały czas wszystko będzie uchodziło mu na sucho. Pokręciłam stanowczo głową, sama zaprzeczając. Nie wiem czemu tak długo byłam niesamowicie naiwna, sądząc, iż zmieni swoje stare przyzwyczajenia na rzecz mnie. Ludzie tacy jak Mario nie są w stanie tego zrobić. Powinnam to zauważyć już w momencie, kiedy tak szybko postanowił pocieszyć się mną w czasie tamtej feralnej imprezy. Czasami bardzo trudno było mi zrozumieć moje postępowanie, jeśli chodzi o stosunki z facetami.
- Co się stało? - zapytała szeptem Jess, stając przy mnie. Spojrzałam na nią rozszerzonymi oczyma, próbując zebrać myśli.
- Zakładam, że wszystko słyszałaś - odpowiedziałam nieco bardziej zgryźliwie, niż zamierzałam, lecz moja przyjaciółka bardzo dobrze znała ten ton.
- Ja nie mam ci nic do powiedzenia. Moje zdanie na temat znasz.
- Będziesz mi teraz musiała pomóc poszukać mieszkania w Dortmundzie - mruknęłam jakby od niechcenia, kątem oka widząc, jak na twarzy brunetki pojawia się coraz szerszy uśmiech. Lubiłam sprawiać jej radość. Szczególnie wtedy, kiedy miałam okazję zobaczyć reakcję dziewczyny.
- Zobaczysz, z nami jakoś dasz radę tu przeżyć!
Przytaknęłam, nie mogąc zrobić niczego innego. Odetchnęłam pełną piersią, mając naiwne marzenie, że teraz jakoś to będzie. Przecież nic nie mogło ulec zmianie. W końcu miałam wyjść na prostą. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mi w tym przeszkodził.

[Marco]

Ospałym wzrokiem odprowadziłem samochód Schmelzera, który wkrótce zniknął zza pobliskim zakrętem. Miałem już serdecznie dość proszenia moich kolegów o podwózkę do domu. Raz czy dwa przejechałem się na trening autobusem, ale doszedłem do wniosku, że nie mam powodu doprowadzać wszystkie nastolatki wokół mnie do palpitacji serca oraz spojrzenia pełnego uwielbienia, które w perspektywie mojego związku z Jess bywały coraz bardziej irytujące. Mordęga związana z wkuwaniem przepisów oraz znaków drogowych była coraz bardziej nie do zniesienia, ale postawiłem przed sobą jasny cel. Westchnąłem cicho, widząc, jak daleka droga dzieli mnie od wejścia do bloku. Ostatnio byłem bardziej zmęczony niż zazwyczaj. Nie potrafiłem się skupić na niczym konkretnym, ponieważ przez cały czas moje myśli zaprzątała brunetka i to, jakie kroki wobec niej chciałem podjąć. Wierzchem dłoni potarłem skronie, próbując nie zważać na to, że coraz więcej osób przechodzących przez ulicę zaczyna zastanawiać się, dlaczego stoję na środku brukowanego chodnika. W końcu zebrałem się w sobie i ruszyłem w stronę drzwi, mimowolnie wystukując odpowiedni kod przy domofonie. Klatka schodowa była niczym tafla szkła, na której niestety łatwo można było się wyłożyć. Ostrożnie stawiałem krok za krokiem, próbując bez żadnego poważnego upadku dotrzeć do windy. 
Jednak kiedy moja komórka zadzwoniła, ja z trudem przytrzymałem się ściany. Oddychałem szybko, a moje serce biło niczym po wyczerpującym biegu. 
-  Cholera, Mario, co znowu chcesz? - warknąłem, chociaż tak naprawdę nie byłem zły na niego, tylko na siebie. 
- Co wy żeście dzisiaj dla mnie tacy niemili... - powiedział widocznie zirytowany - mam do Ciebie jedno pytanie i więcej nie będę Cię męczyć, obiecuję! 
- Akurat na coś takiego mogę się zgodzić - mruknąłem niemrawo, ledwo unosząc kąciki ust ku górze. Czasami miałem go naprawdę dość, ale miał dość specyficzny sposób bycia połączony z dość oryginalnym charakterem, który potrafiło zrozumieć tylko kilka osób. Nie byłem pewien, czy do tego grona mogę dołączyć siostrę Kuby Błaszczykowskiego. 
- Wiesz może, czy jest u was Marcela? 
-----------------------------------------------
Witam was wszystkich. Ten rozdział miał ukazać się dopiero w przyszłym tygodniu... ale cóż, pod wpływem pewnych gróźb jest już teraz. :D Przepraszam was bardzo, że zrobiłam z Mario takiego 'idiotę', ale spokojnie, być może wam to wkrótce wyjaśnię. :) Tak naprawdę muszę wam wyznać, iż chyba tak naprawdę zbliżamy się już do półmetka tego bloga. Ale, cieszmy się z tego, co mamy! <3